Tu Tornado Lou omdlała i zwaliła się na rewolwerowca, który dzielnie stawił czoła temu uderzeniu, przytomnie podtrzymując masywne ciało. Nasuwa się trafne porównanie, że padła mu w ramiona jak zwiędły, delikatny kwiat, ale ponieważ określeniem "zwiędły" obrazilibyśmy to świeże dziewczę, a słowo "delikatny", biorąc pod uwagę jej proporcje, jest nie na miejscu, musimy z porównania tego zrezygnować.
[s. 162]
Szaleństwo. Absolutne szaleństwo. Z jednej strony jakby western pisany dla ludzi wygłodniałych szaleństw Dzikiego Zachodu - wszyscy możliwi do wyobrażenia bohaterowie wszystkich możliwych opowieści kowbojskich spotykają się na kartach tej książki. Z drugiej, co za absurdalny wręcz pomysł - główny bohater, nieustraszony rewolwerowiec, który pije tylko lemoniadę i mdleje od samego zapachu alkoholu. Do tego nieprawdopodbne zwroty akcji i ostatecznie wyszła całkiem zabawna przygodówka, która w zręczny (także jeśli chodzi o operowanie językiem) sposób kpi sobie z westernowej konwencji.
Natomiast co z tym tekstem zrobił Oldřich Lipský w filmie, to mi się kompletnie nie podoba. Niestety kretynizm z tego zrobił. Przygodówkę z mrugnięciem okiem zmienił w długi korowód nieprawdopodobnych głupot. Chociaż każda z tych głupot osobno jest naprawdę pyszna:
To razem się kompletnie nie sklejają. Reżyserskie ingerencje w tekst (wycięcie kluczowych scen i postaci i dodanie choćby piramidalnie głupiej sceny finałowej, w zasadzie wywracającej biografię głównego bohatera do góry nogami) tylko mu zaszkodziły. Książka ładnie wyśmiewała westernową konwencję. Film tak bardzo popłynął w jej wyśmiewanie, że bardziej to boli w głowę niż bawi. Nie klikam. Możliwe, że gdybym nie przeczytał wcześniej książki, to bym klikał. Ale niestety.
Technikalia filmu: http://www.imdb.com/title/tt0058275/