niedziela, 3 maja 2015

Filip Springer: Miedzianka. Historia znikania

Maksymilian [...] zostaje jeszcze kilka dni, porządkuje ostatnie sprawy. 9 lipca 1957 roku żegna się serdecznie ze Stefanem, zamyka dom i odchodzi drogą w kierunku Janowic. Jest ostatnim Niemcem opuszczającym miasteczko.
7 listopada 1957 roku Maksymilian von Glyschinsky pisze list do swojego starego przyjaciela, grafa Christiana Friedricha zu Stolberga-Wernigerodego: "Pałac w Johannesdorfie jest teraz domem starców. Ogrodnictwo jest czynne, a budynki gospodarcze w dobrym stanie. Domek celnika, w którym mieszkała rodzina Stiefów, zawalił się, tak samo jak dom dzierżawcy. Pałac w Rohrlach należy teraz do państwa.
Najgorzej wygląda Kupferberg. Był od 1948 roku największą kopalnią Uranu na wschodzie. Główny szyb kopalni znajdował się na polu Gräbela. Gospodarstwo po prostu zburzono i na tym miejscu wykopano głęboki na trzysta metrów szyb wydobywczy. Gruz rozsypano na leżący poniżej teren rolny. Posiadłość grafa została całkowicie zlikwidowana, stajnie zamieniono na warsztaty, dziedziniec na plac składowy. W pałacu zakwaterowały się dwie kompanie rosyjskiej piechoty jako ochrona kopalni. Po zlikwidowaniu kopalni pałac służył jako dom kolonijny dla dzieci. Wokół Kupferbergu wykopano łącznie trzydzieści cztery szyby kopalniane i tyleż samo usypano hałd. Bergmühle unieruchomiono. Turbinę oddano na złom, pozostałe części maszyny jeszcze tam są. Mieszka tam też tez Polak, którego sprowadził jeszcze burmistrz Fürle. Drewniany mostek przez Bóbr został zniszczony, to samo stało się z domem pana Teigego. Przy Bergmühle jest pompownia wody dla Kupferbergu. Duże ilości wody były potrzebne do chłodzenia potężnej mocy kompresorów dostarczających powietrze do kopalni uranu. Do tego celu wybudowano też duży basen na wodę umiejscowiony powyżej targu bydła.
Stan ogólnego zdziczenia przejmuje jednak grozą."
[s. 155-156]


Jestem pod ogromnym wrażeniem talentu pisarskiego Springera. Wannę z kolumnadą czytałem z przyjemnością (związaną z lekturą, a nie z tematyką), natomiast Miedzianka to rzecz jeszcze o klasę lepsza. I składają się na to zarówno talent pisarski, jak i godna podziwu umiejętność pracy ze źródłami - wyszukiwania, dobierania, zestawiania cytatów tak, aby brzmiały jak wciągająca powieść.

Imponującą pracę ze źródłami  trzeba odnotować - ale przy opowiadaniu takiej historii umiejętność zdania się na wyobraźnię jest kluczowa. Springer snując opowieść odwołuje się do najlepszych wzorców: jak przedwojenny niemiecki Danzig u Stefana Chwina, tak i Miedzianka powstaje z detali - korka od butelki Kupferberg Brauerei znalezionego w polu, pojedynczego zdjęcia miejscowych dzieciaków.

Mieszkańcy Miedzianki ożywają na kartach tej książki, zarówno ci sprzed 500, jak i ci sprzed 50 lat. Są tak żywi, tak zajęci swoimi sprawami, planami, że trudno uwierzyć w to, że ich już nie ma. Ani ich, ani nawet śladu po nich, poza samotnym drzewem z pamiątkową tabliczką.


Cytat dobrałem nieco stronniczo, bo ładny i mocny. Ale sugeruje - błędnie - że za Niemca, panie, to było pięknie, a potem Ruskie weszli i wszystko spieprzyli. Nie do końca. Najbardziej przejmujące w historii Miedzianki jest to, że ona w zasadzie od początku była skazana na katastrofę. Od pierwszego wbicia kilofa w pierwszym górniczym szybie.

Szukając teraz Miedzianki na mapie znalazłem przypadkiem informację o Browarze Miedzianka - powstał niedawno, nie odwołuje się w żaden sposób do historii tamtejszych browarów, na razie nie wiem jeszcze, czy w ogóle próbują wskrzesić jakieś lokalne receptury, czy tylko płyną na fali piwnej rewolucji i odświeżenia przez Springera pamięci o tym miejscu. Ale gdyby spróbowali odtworzyć lokalne tradycje warzenia, byłbym zachwycony.




Brak komentarzy: