niedziela, 8 kwietnia 2012

Stasiuk, Andrzej: Biały Kruk

[Gąsior] Siedział na honorowym miejscu, jeśli w tym burdelu było jakieś honorowe miejsce, w każdym razie w środku, a może ten środek sam się zrobił, bo wszyscy na niego patrzyli. A on grał, podśpiewywał i trochę się uśmiechał do samego siebie. Jak zwykle, gdy grał. Wyglądał jak jakiś guru sprzed dwudziestu paru lat.
[...]
Jakaś czarna, krótko obcięta, powolutku sunęła w jego stronę, po centymetrze, zielonym drelichem po podłodze, a ja czekałem, kiedy nadzieje się na jakąś zadrę i kwiknie. Na pewno by kwiknęła. Skóra i kości. Nie ten królewski tyłek, jaki niedawno zdobyłem, nie ten sprzed lat kilkunastu, gdy tamta wyskakiwała w środku nocy z łóżka, goła i biała w świetle ulicznej latarni, i coś tam na siebie narzucając, przestępowała moje ciało, idąc do łazienki.
[s. 143-145]


Stefan mówi, że to książka o niczym, ew. o przyrodzie. I że wybrany przeze mnie cytat - który, przyznaję uczciwie, wybrałem wyłącznie ze względu na zachwycającą frazę o królewskim tyłku - wyłącznie to potwierdza.

Ja jednak uczepiłem się wątku poszukiwania własnego miejsca w świecie, próby odciśnięcia własnego piętna. W takim sensie, że dziadkowie mieli wojnę i powstanie, rodzice stan wojenny czy obalanie muru, a my...?1 No, my też byśmy coś chcieli. Przy czym to mi się tak interpretuje - jako próba buntu przeciwko miałkości świata dookoła - ale przecież autor to jest rocznik 1960. Spora część książek Stasiuka ma mocne podstawy autobiograficzne, więc siłą rzeczy i tutaj ich szukam, choć może niepotrzebnie. Może to po prostu dobra książka trącająca czułe struny niezależnie od przynależności pokoleniowej?

A może Stefan ma rację i to po prostu książka o przyrodzie a ja nadinterpretuję.



[1] A "nam" zostało już tylko włączenie się do ruchu oburzonych, hue hue hue.



Brak komentarzy: