Ktoś wreszcie powinien napisać książkę o biedzie w Ameryce. Pytanie: czy w ogóle da się spenetrować tę rzeczywistość? Chyba nie, choć może taki tekst mogłaby stworzyć osoba, która sama żyje w nędzy... Ale życie w jednym slumsie nie uprawnia do życia w innych, czy nawet do ich odwiedzania. Biedacy w Stanach mieszkają w niebezpiecznych miejscach, co wynika z różnych przyczyn. W wielu przypadkach ludzie ci cierpią na zaburzenia osobowości, próbują się chronić, zaniedbywani przez policję i nękani przez gangi, w dużym stopniu sami stwarzają sobie zagrożenie, aby odizolować się od władzy, osób z zewnątrz, każdego, kto (w ich odczuciu) byłby wrogi. Nigdzie w Indiach nie zdarzyło mi się widzieć społeczności tak zdesperowanych ani tak hermetycznych w swej nędzy, tak rażąco smutnych i nieprzyjaznych, jak East St. Louis (stan Illinois) - niszczejące miasteczko położone nad Missisipi, naprzeciwko kwitnącego St. Louis w Missouri. Przypuszczam, że niejeden turysta z St. Louis płacze na widok nędzy w Indiach, a nigdy nie odważyłby się pojechać na drugi brzeg rzeki, nad którą mieszka, aby zobaczyć pleniące się tam błogo rozpad i nieszczęście.
[s. 280]
No dobra, trzeba oddać autorowi, że czasem udawało mu się w tej książce przemycić jakieś interesujące spostrzeżenia, ale generalnie, to 600 stron pierdoletów. Rozpuszczony przez reportaże Hugo-Badera, który nie tylko zanurza się po uszy w odwiedzanych światach ale i potrafi tak je opisać, że ja, z książką w ręku, czuję jakbym był tam razem z nim, nie potrafię cieszyć się lizaniem cukierka przez papierek - a tym jest reportażopodobna, podróżniczopodobna proza Theroux. Z zastrzeżeniem, że jest to książka specyficzna: podróż sentymentalna autora śladami jego własnej podróży sprzed 30 lat. Może jeśli sięgnę po pierwszą wersję trasy, czyli po Wielki bazar kolejowy (z 1975 roku), zmienię zdanie, ale na razie to jestem sceptyczny - to nie przygoda, to fotosafari; nie da się tej książki przeżyć.
A przy okazji autorowi udało się dokonać IV rozbioru Polski:
Byłem kompletnie pijany, gdy o pół do dziesiątej pociąg wjeżdżał w oślepiającym bielą śniegu na dworzec barwy pistacji. Mimo słońca, w Mińsku panował przenikliwy ziąb. Musiałem się położyć. Przespałem się, obudziłem i dokończyłem Wenus w futrze autorstwa jegomościa, którego nazwisko posłużyło Freudowi do stworzenia definicji masochizmu. "Ach, człowiek musi czuć się jak Bóg, gdy widzi, jak drżą przed nim inni" - czytałem, myśląc o obłąkanym Stalinie i jego gułagu.
- Kontrol! - wrzasnęła strażniczka na przejściu granicznym w Terespolu, otwierając drzwi. Ubrana w czarny płaszcz ze skóry, botki i czarne rękawiczki, wyglądała jak żywcem wyjęta z powieści Sacher-Masocha.
Po spokojnej nocy znowu kontrol! Za oknem skraj Niemiec i pierwszy nieośnieżony krajobraz od Władywostoku.
[s. 687]
2 komentarze:
Posłyszał wrzaśnięte "Kontroll!", to co miał sobie pomyśleć? ;-)
Też prawda. Ale wietrzę spisek antypolski :D
Prześlij komentarz