czwartek, 22 stycznia 2009

Konwicki, Tadeusz: Wiatr i pył

Zbiór krótkich form Konwickiego z lat 1946-2005: szkiców, esejów, reportaży, felietonów. Okraszony jednym zarysem scenariusza filmowego i garścią opowiadań.
Tak jak uwielbiam powieści Konwickiego, tak, jak jestem zakochany również w Kalendarzu i klepsydrze, tak stanowczo Konwicki - felietonista mi nie podchodzi. Teksty z końca lat 90. się bronią, starsze - dla mnie - z rzadka albo wcale. Pozycja dla tych, których bardziej niż pisarz Konwicki interesuje życie literackie w latach 50-80, bo jako dokument o tamtej epoce można to czytać zapewne znakomicie. Opcjonalnie, tom dla zagorzałych groupies Konwickiego.

Żeby nie było zupełnie pesymistycznie, fragment całkiem udanego reportażu (cyklu szkiców?) z podróży do Ameryki:
Stoję w sieni Białego Domu razem z grupą wycieczkowiczów. Pojawia się dwumetrowy pan z kwadratową szczęką i rzecze: - Dzień dobry. Będę mial zaszczyt oprowadzić państwa po siedzibie prezydentów Stanów Zjednoczonych. Nazywam się tak i tak, jestem tajnym agentem osobistej ochrony prezydenta.
Myślę sobie: co za brak czujności. Groza.
Płyniemy statkiem spacerowym zatoką San Fransisco. Turyści obwieszeni lornetkami i aparatami fotograficznymi tłoczą się przy burtach. Nagle statek zwalnia, kierując się w stronę portu wojennego. W głośnikach przyjazny głos kapitana:
- Proszę przygotować lornetki i aparaty. Będziecie mieli państwo okazję przyjrzeć się z bliska naszym okrętom wojennym, wyposażonym w broń jądrową.
Groza.
Stary farmer suchy jak wiór, w wielkim kowbojskim kapeluszu, zjeżdża na boczną drogę. Przed nami jakieś budowle o wyglądzie bunkrów, jakieś chyba zasieki z drutów kolczastych, w ogóle coś złowrogiego.
Widząc moje zdziwienie, powiada z miłym uśmiechem:
- A teraz, na koniec, pokażę panu bazę wyrzutni rakiet międzykontynentalnych.
Zrywam się gwałtownie z siedzenia samochodu.
- Stać! Stać! Ja nie chcę tego oglądać! Jestem obywatelem państwa komunistycznego. Ktoś zobaczy i mnie tu wsadzą!
Stary traper o aparycji Skórzanej Pończochy śmieje się wyrozumiale.
- Ależ proszę się nie bać. Tu nie ma rakiet. Rakiety są rozmieszczone w pustyni. Tu są tylko czerwone guziki, za naciśnięciem których odpala się te rakiety.
- Zawracać! Natychmiast zawracać! - ryczę nie swoim głosem, wyrywając staruszkowi kierownicę z rąk.
Groza.

Brak komentarzy: