sobota, 9 stycznia 2010

Tokarczuk, Olga: Ostatnie historie

Do końca także, i kilkadziesiąt lat później, przysyła jej kartki na święta i krótkie listy. Jego pismo z roku na rok jest coraz bardziej nieporadne. Zaczyna zdania od myślników, jakby robił spis rzeczy, które wydarzyły się pod nieobecność córki. Ida lubi ten sposób porządkowania faktów, jest jej bliski. Ojciec pisze na przykład tak:
"Droga Ido,
- u nas nic specjalnego się nie dzieje.
- Twoja matka skręciła nogę w kostce i miała ją w gipsie, ale już jej ten gips zdjęli.
- Zmarła Twoja nauczycielka polskiego, byliśmy na pogrzebie.
- Wyniosłem krosna na strych. Nie będę już tkał.
- Matka ma rację, nie ma zbytu na moje kilimy.
- Zdechł Baca; nie chcemy już innego psa."
I tak dalej. Z jego ostatniej kartki nie wynika, że jest bardzo chory.
[s. 91-92]

Są takie poruszające fragmenty (znowu to umieranie) jak ten, kiedy stary człowiek przyjmuje do wiadomości, że nie ma zbytu na jego kilimy, że jego pies umarł, że posiadanie kolejnego psa nie ma sensu, kiedy nie przyjmuje do wiadomości, że jest chory. Ale to są fragmenty. Poza tym ta książka jest - na tle innych Tokarczuk - nijaka. Mdła. Pierwsza część ma specyficzną, wciągająca atmosferę, i chociaż czyta się ja bez emocji, to ta atmosfera kusi, zachęca, zapowiada, że kolejne części (a wszystkie są ze sobą splecione), zapowiedziane tutaj, dopełnią opowieści. Druga część nie nawiązuje do pierwszej prawie wcale i jest bardzo dobra. Trochę przypomina Traktat o łuskaniu fasoli Myśliwskiego. Natomiast trzecia jest rozczarowaniem na całego. Nie przynosi żadnego zamknięcia, snuje się, jest miałka, płaska i pozostawia wrażenie niespójności i bezsensu.
Najwyraźniej nie można cały czas pisać tylko dobrych książek.

Brak komentarzy: