Ale przedtem chcę coś powiedzieć o Ukrainie, której w ogóle nie znam i nigdy jej nie widziałem. Spotykałem czasem w życiu Ukraińców, ale bardzo rzadko, tak rzadko, że można rzec, iż ich w ogóle nie spotykałem. I wiem, dlaczego nie mogłem ich często spotykać. Bo oni są i zarazem ich u nas nie ma. Coś się stało między nimi a nami. Coś zaszło tragicznego między nimi a nami. I to wszystko, co legło milczkiem niczym góra lodu, oddziela nas, oddziela coraz bardziej, lecz temperatura lodu pozostaje ta sama, lód się nie topi, lód obrasta szronem obojętności.
A ja, nie wiedzieć czemu, kocham Ukrainę. Tropię ją w dokumentach, starych księgach, w pieśniach. Szukam jej wszędzie. W naszych nazwiskach, w naszej geografii, w naszych obyczajach. Odnalazłem ją nawet za oceanem, w dalekiej Ameryce, i ze ściśniętym ze wzruszenia sercem podglądałem cichcem tamtejsze gospodarne i przejmująco romantyczne życie Ukrainy.
Bo mnie czułości do Ukrainy nauczył Sienkiewicz, Do tej ukrainy, co lubiła sobie "rezaty Lachiw", co kochała hajdamackie szaleństwa, co uwielbiała z tęsknoty do wolności wsadzić swój kosmaty łeb w srogą niewolę. Nie wiem, jak to się stało, ale ten mesjasz naszego patriotyzmu zostawił po sobie woskowe kukły czcigodnych Polaków i cudownych, ciągle żywych, porywających, namiętnych, wspaniałych, głęboko ludzkich Ukraińców a także Litwinów czy Tatarów. Pan Sienkiewicz nauczył mnie piękna ziemi ukraińskiej, tych wonnych stepów i tajemniczych jarów, tych prawdziwie rzecznych rzek i niesamowitych uroczysk, tego nieba i tych chmur, co bywają tylko nad Ukrainą. Po tych cudach już się nie chce słuchać jego bajań o Sandomierszczyźnie, o Karpatach czy o jeziorach mazurskich. A posplatał rzecz tak misternie, że ani odróżnić, co w ukraińskim polskie, a co w polskim ukraińskie. I doprowadził do tego, że ta wielka nienawiść między Hajdamakami oraz Lachami utkana jest z samych nitek miłości, wzajemnej fascynacji, dziwnego, metafizycznego pociągu.
Wiem, wiem, różnie w historii bywało. Najpierw myśmy byli winni, potem trochę oni, potem znowu my, potem oni i tak dalej i tak dalej. Nie warto liczyć po lichwiarsku tych krzywd, nie warto karbować w pamięci. Można jednak zdawać sobie sprawę, że to oni, ci dawni Rusini, załatwili odmownie trzeźwe, stateczne, rozumne środkowoeuropejskie państwo Lachów. Dali nam rozbestwioną magnaterię, dali nam przerażających warchołów. Dali nam bilet do Azji. Ale myślę, że obdarzyli nas również wyczuciem poezji, dojmującą, dziką nostalgią i tą stepową metafizyką, co uskrzydlała zawsze nasz zły los. Zniszczyli nas i podnieśli do nieba. Zabili i uczynili aniołami.
Tak często za dnia albo pośrodku nocy tęsknię do pięknej, wolnej, przyjaznej nam Ukrainy. Ukrainy, którą my kiedyś zaraziliśmy łacińskością, a ona nas Wielkim Wschodem.
[s. 128-129]
Cytat z Kalendarza i klepsydry podszedł right on time, bo szukałem czegoś, żeby podsumować - po trzech tygodniach od powrotu! - wycieczkę. Niemalże poetycko podsumował ją już Stiopa, ale mnie się takie uniesienia nie imają. Ja jeszcze rok temu byłem przekonany, że na wschód od Wisły zaczyna się Azja, jechać niebezpiecznie i nie warto. A dziś jestem po drugiej wyprawie i planuję kolejne.
I nie bardzo jeszcze wiem, czemu. Coś mnie tam ciągnie, ale co?
Trochę pewnie możliwość przywiezienia takiego filmu, trzyminutowej esencji przyjaźni i przygody (produkcja, oczywiście, Stiopy). Trochę możliwość zobaczenia takich widoków:
Україна, 30.07-15.08.2010 |
(w końcu przebrałem zdjęcia do sensownej ilości! większość moja, niektóre, zgodnie z podpisami, Stiopy i Spira), i takich widoków, których aparat nie uchwyci - bo równie rozgwieżdżonego nieba jak to, które było nad naszymi głowami, kiedy spaliśmy na krymskich plażach, w życiu nie widziałem.
Ale to nie wszystko. Coś tam jest więcej, czego jeszcze nie nazwałem. Coś musi być w kraju, w którym nagle dostrzegam sens pójścia do cerkwi i zapalenia świeczki za - ledwie znaną mi - zmarłą. W heimacie mnie się takie myśli nie imają.
Może po przyszłorocznej wycieczce będę wiedział więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz