poniedziałek, 7 marca 2011

Konwicki, Tadeusz: Ostatni dzień lata

Niesamowicie konwicki jest ten film. Kiedyś wygłosiłem taką tezę1, że Konwicki to jest autor jednej książki, w takim sensie, że każdy kolejny tekst to tak naprawdę przepracowywanie tych samych traum, motywów, zdarzeń, ludzi.
I ten film dotyka tradycyjnej konwickiej tematyki. I oczywiście jest to tematyka ważka, zwłaszcza z perspektywy roku 1958. Tyle tylko, że z perspektywy roku 2010, sposób opowiedzenia tego problemu został dobrany niesamowicie infantylnie. Bo co, serio niespełna 30-letni młodzieńcy tak przeżywali traumę wojenną, że szli się topić w morzu na oczach ukochanej (jak się nad tym zastanowić, to z pełną świadomością, że ona się rzuci na ratunek)? Serio?!
No i to aktorstwo, jezu, jakie drewniane.

Ale za to zdjęcia doskonałe.

Jednakowoż - przy całej mojej miłości do Konwickiego i przy całym zrozumieniu dla tej tematyki, z bólem oglądałem ten film. W normalnych warunkach bym się jakoś zmitygował i nie pisał tego tak wprost, ale Karolina oglądała ze mną i potwierdziła te refleksje. A ona się zna. Czyli potwierdzone mocą filmowego autorytetu. Nie podobało mi się i mówię to głośno.


Technikalia: http://www.filmweb.pl/film/Ostatni+dzie%C5%84+lata-1958-8423



[1] Nie żebym się miał chwalić, bo jeśli jest poprawna, to na pewno wygłosiło ją już przede mną wielu literaturoznawców. Ale jeśli jest do natychmiastowego obalenia to odpowiedzialność za wygadywane głupoty biorę osobiście.

Brak komentarzy: