środa, 30 marca 2011

Lowry, Malcolm: Pod wulkanem

Co za bagno. Lektura jak tonięcię w jakichś odmętach... czegoś. Nie wiem czego. Jak upalny dzień w dżungli, wilgotność odbiera oddech, temperatura  przybija do ziemi, pot zalewa oczy, z każdej strony chłostają, szturchają, napierają jakieś rośliny, nic się nie chce, na nic nie ma siły, tylko położyć się i zasnąć, umrzeć pod tym cholernym wulkanem w tym piekielnym bagnie.

400 stron delirycznych wynurzeń, bez rozgraniczania pijackiego snu i jawy, ale nawet jeśli jawy, to jakiej na miłość boską, w 1938 roku, z partyzantką na każdym rogu, z widmami wojen i rewolucji wiszącymi nad głową, ze światem, który jest, bo go czuć, bo męczy, bo napiera, wymaga, oczekuje, ale jednocześnie go nie ma, bo nie daje perspektyw, bo nie ma gdzie uciec, czym, jak, nie ma dokąd pojechać i nie ma innego miejsca niż tu, pod tym cholernym wulkanem.

Jeden dzień, a historia całego życia, i to jakiego życia, z kim, z samym sobą, smutnym pijakiem, z żoną, ale bez żony, bo odeszła - odeszła od kogoś, czyli ode mnie, bo już nie można było wytrzymać życia w rytmie kolejnych butelek mescalu i tequili, czy odeszła do kogoś, do mojego młodszego brata konkretnie, co za sytuacja, nie da się ich kochać, nie da się ich nienawidzić, a może właśnie trzeba i kochać i nienawidzić, czy w ogóle da się cokolwiek zrobić poza kochaniem, nienawidzeniem i piciem tequili w tym nieznośnym upale pod tym cholernym wulkanem?

I proszę, przeczytałem tę książkę, i już mogę pisać o jej bohaterze w pierwszej osobie, każdy początkujący pijak powinien ją przeczytać. Bagno, co za kompletne bagno, jak się wpada w takie bagno bez wyjścia, to się samo dzieje? można w którymś momencie powiedzieć 'dosyć'? czy nie widać nic, nigdy, aż do samego końca, do momentu, kiedy się leci w dół w ostatnich sekundach życia, gdzieś na końcu świata, w kompletnym bagnie, pod jakimś cholernym wulkanem, w nieznośnym upale; i pomyśleć tylko, ale jak to? - bez nawet najmniejszego łyczka zimnego piwa dla rozjaśnienia myśli?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

W żadnym razie nie mogę zgodzić się z powyższą wizją bagna autora blogaska. Książka ta jest moim zdaniem perfekcyjnym opisem upadku nie tylko jednego człowieka ale całej ludzkości w ogóle, i to zdawałoby się z przyczyny zupełnie niezależnej od samych zainteresowanych - konsul pije bo nie widzi przyszłości razem z żoną; żona natomiast akceptuje jego picie bo wie co "naskrobała" w ich związku toteż chce poprawy. Nie jest to ksiązka o samym piciu - choć niezwykle barwnie opisana i ironiczna - ale o miłości. A pijak nie zasługuje na miano żula - jest obyty w świecie, inteligentny, wychowany i czytelnikowi już na samym początku nie jest go żal, tylko czuję do niego sympatie. Tyle.