piątek, 16 września 2011

Ota Pavel


Pumperdentlich
Strasznie mój tatuś zestarzał się w swojej wędrówce przez świat, widać było to i po rybach. Nic, tylko się upierał, że musi złapać wielką rybę swojego życia. Ale z wielkimi rybami nie idzie tak łatwo. Na cienki dzyndzel biorą, ale coś takiego zaraz pęka, a na gruby przeważnie nie biorą. No i nic z tego na ogół nie wychodzi, jak to w życiu: czego bardzo chcemy - tego nigdy nie mamy.
Koło Skochowic przy tamie chyba z pięć razy brały tatusiowi sumy. Jeden to nawet ciągnął go razem z łódką na długość boiska piłki nożnej. I w końcu się zerwał jak i poprzednie.
Wreszcie jednego tatuś wyciągnął. Tak na oko miał z pięć kilo. Sum z wąsikami i zagadkowymi maciupeńkimi ślipkami. Wyglądał jak czarny prosiaczek. W pierwszej chwili tato strasznie się ucieszył. Ale zaraz zdał sobie sprawę, że to przecież nie jest to, nie o takiego suma mu chodziło, i kiedy nam go pokazywał, powiedział o nim:
- To jest pumperdentlich.
Tatuś nigdy dokładnie nie wiedział, co to słowo znaczy, ale z lubością się nim posługiwał. Jest to podobno coś takiego, jakby szła piękna dama w sukni balowej lub fantastycznym futrze i wszystkim gały na wierzch wychodzą, a ona naraz wdepnie w gówno. Cóż, to był piękny sum, jak ta dama w czarnej balowej sukni, ale niestety nie był to sum wielki.
Powroty. W: "Jak spotkałem się z rybami", s. 173.
Dla porządku, to powyżej to owszem, ze zbioru Jak spotkałem się z rybami, ale ten zbiór przeczytałem w wydaniu Świata Literackiego, w jednym tomie z drugim zbiorem: Śmierć pięknych saren.

A potem dołożyłem sobie jeszcze w osobnym wydaniu: Jak tata przemierzał Afrykę.


Tak sobie teraz myślę, że gdyby tylko udało mi się nie zwariować, ale jednocześnie zachować taką niemal dziecięca naiwność, takie proste, radosne spojrzenie na świat, to byłbym chyba bardzo szczęśliwy do późnej starości. Chociaż nie wiem, może wariactwo jest niestety warunkiem sine qua non.

Brak komentarzy: