piątek, 2 września 2011

Allen, Woody: O północy w Paryżu

O północy w Paryżu, czyli Allenowska odpowiedź na Incepcję ;)

Najbardziej wkurwiający w filmach Allena jest sam Allen. Mam taką tezę, że tam, gdzie sam nie może zagrać swojego ulubionego typu męskiego bohatera, czyli trochę neurotycznego, trochę niezdarnego, ale w sumie jednak przez to "cudownie uroczego" (ta, jasne...), tam bierze aktora zastępczego i każe mu grać dokładnie po swojemu. Owen Wilson wypadł przez to jak niesamowicie wkurwiająca cipa.

Ale poza tym detalem, i poza pewnymi uproszczeniami (amerykanki to demony konsumpcjonizmu, w rozstaniach zawsze pomagają wredni rodzice etc. etc.), których jednak można się było spodziewać, to nawet ciekawy, nawet zabawny, no i zdecydowanie lepszy niż kilka ostatnich dokonań Allena film. Ilość scenek płytkich, przewidywalnych i słabych jest co najmniej zrównoważona ilością scenek naprawdę zabawnych a czasami nawet mistrzowskich, jak choćby ta z Dalím.

Pytania o czym nas ten film poucza nie należy sobie jednak zadawać. Tym razem czcigodny starzec postanowił z wyżyn swojego życiowego doświadczenia zesłać nam dwie prawdy:
- w dobrym związku ludzi powinna łączyć wspólnota rzeczy ważnych, a nie dupereli;
- złudna może być tęsknota do "lepszych czasów, które już minęły".

No dobra, dzięki, Mr. Obvious.


Technikalia: http://www.filmweb.pl/film/O+p%C3%B3%C5%82nocy+w+Pary%C5%BCu-2011-562509

Brak komentarzy: