sobota, 18 lutego 2017

Leniwe kino

Zaliczyliśmy ostatnio dwa bardzo dobre filmy, które łączy z pewnością jedno: reżyserom się nie spieszyło.

Widać to w ujęciach, w scenach, które można by spokojnie wyciąć lub skrócić o 2/3 bez straty dla fabuły i dla rozwoju akcji, w dialogach, które są bardziej stosunkiem przerywanym niż wartką rozmową, w doborze bohaterów, którzy ewidentnie nie spieszą się z wyrażaniem myśli. I w ogóle się w życiu nie spieszą.

W Pattersonie Jima Jarmuscha ta powolność doskonale podbudowuje to, co dla mnie było najbardziej uderzające w całym filmie - atmosferę tęsknoty za Ameryką lat 50., za spokojnym mieszczańskim życiem, za porządkiem i harmonią, które pozwalały kierowcy miejskiego autobusu utrzymać rodzinę, wyjść na codzienne piwo, w skrócie - wiedzieć w miarę dokładnie, co go czeka dziś, jutro, za miesiąc, za rok.

W zajawkach czytałem, że chodziło o to, że życie jest poezją i można znaleźć poetyckie piękno w każdej drobnej czynności każdego dnia. Może. Może Patterson to swój własny bliźniak, jest ich dwóch: kierowca autobusu i dojrzewający powoli poeta. Może ta powolność, cisza, spokój, to haiku - mniej znaczy więcej.

Ale dla mnie jednak najważniejszy jest tu hymn pochwalny dla stabilności, spokoju, bezpieczeństwa. Dla świata, w którym największe dramaty dzieją się gdzie indziej, u kogo innego. W którym najlepszym żartem jest to, że autobus przecież mógł eksplodować. He he, jasne, mógł.

Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt5247022/?ref_=fn_al_tt_5

W Toni Erdmann Maren Ede niespieszność niestety czasem zmienia się w dłużyzny, które trudno mi wyjaśnić - o ile jeszcze, gdy niespieszny jest Winfried/Toni, to tworzy spójny obraz starszego pana - o tyle np. długie ujęcia podróży samochodem niezbyt umiem uzasadnić. Ale, szczęśliwie, poza wyzwaniem dla kręgosłupa nie stanowią one problemu. Trzygodzinny film i tak nie pozwala się znudzić. Bardzo ciekawie zbudowane tło: traktowana nieco jak współczesna kolonia Rumunia, aspirujący do europejskości Bukareszt (na zakupy w którego największej galerii handlowej nikogo jednak nie stać) i prowincja zatrzymana w rozwoju wkrótce po elektryfikacji wsi. Jedyna kultura, jaka ma się dobrze i może rozwijać na takim gruncie, to kultura korporacyjna. I w niej główna bohaterka, którą poznajemy dość dobrze, nie na tyle dobrze jednak aby do końca zrozumieć, czy ona naprawdę wierzy w to, co robi? Nie widzi innej drogi? Uważa, że to najlepsze, co może mieć ze świata, z życia? Czy to zadowolenie, pewność siebie, czy obojętna rezygnacja?
Do tego świata próbuje wejść jej ojciec, który ma wątpliwości, ale przecież sam do końca nie wie - bo nie zna takich realiów w ogóle. Próbuje pomóc (choć chyba nie jest pewien, czy ta pomoc jest potrzebna), ale w jedyny znany sobie sposób: żartem. Czasem topornym, czasem bezczelnym, czasem bezradnym.

Ciekawe, jak ta dwójka na siebie wpływa i co ostatecznie może z tego wyniknąć. Nie ukrywam, wynika mniej niż oczekiwałem - czekałem na jakąś spektakularną przemianę Ines, a dostałem jedynie wskazówkę, sugestię, że ostatecznie coś w niej drgnęło, że może nie zmieni się radykalnie, ale przynajmniej sama siebie lepiej zrozumie. Być może to i tak dużo.

Warto zwrócić uwagę także na drugoplanową Ancę - rozbawiła mnie jej gorliwość młodego korporacyjnego szczura, ale Karolina zwróciła uwagę, że to chyba coś innego: ona wchodzi w ten świat z pełną akceptacją, bez żadnej wątpliwości co do jego zasad; choć jest może nieco wylękniona, po prostu przyjmuje, że tak ma być. Trzeba biec za nieznajomym facetem przez miasto? OK. Trzeba się rozebrać do gaci, bo to team-building? OK. Taka firma, jak chcę tu być to robię to, kropka. Piękne, jak świeżo sformatowany dysk.


Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt4048272/?ref_=fn_al_tt_1

Brak komentarzy: