Na ten film miałem ochotę już od dawna - kilka lat temu zobaczyłem to zdjęcie z Seanem Connerym i widok mojego ulubionego Jamesa Bonda w kozakach i czerwonych gaciach wstrząsnął mną do tego stopnia, że po prostu musiałem się przekonać, o co cho.
Wikipedia cytuje jedną z recenzji tego filmu: genuinely quirky movie, a trip into a future that seems ruled by perpetually stoned set decorators... - no, generalnie tak. Oglądanie tego filmu bez wsparcia w postaci jakiejś flaszki jest doświadczeniem bolesnym. I estetycznie i intelektualnie. Ciągi przyczynowo-skutkowe są traktowane dosyć swobodnie, prawdopodobieństwo zdarzeń zostało zawieszone całkowicie, chyba w imię koncepcji, że skoro to fantastyka, to prawdopodobieństwo nie ma sensu. Dzięki temu film w uroczy sposób również nie ma sensu.
Na koniec tej cudownej podróży dochodzimy do morału i morał sens ma, owszem; nie jest rewolucyjny, nie odsłoni nikomu ukrytego sensu wszechświata, ale tez nie poraża naiwnością. Jeśli ktoś jeszcze nie widział, a lubi Seana, może sobie Zardoza obejrzeć. Przy odpowiednim nastawieniu nie będzie bolało, a punkcik do kolekcji obejrzanych wcieleń najlepszego Jamesa Bonda ever dojdzie.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt0070948/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz