moim zdaniem punktem zaczepienia jest tu scena sądowa, tam zresztą padają wprost słowa oskarżenia wobec francuskiego wymiaru sprawiedliwości, który gorzej traktuje imigrantów. potem uzupełnieniem tej sceny jest podpalenie firanki w salonie fryzjerskim, po której zostaje takie uczucie bezradności, trochę jak w filmie "tato", że prawo, policja, "system", zawsze będą po stronie kobiety, tutaj: tym bardziej, że ona jest francuzką, zna język, a on jest obcy.
cała reszta filmu to jedynie próba zabawnej - przynajmniej po części - odpowiedzi na tę inicjalną niesprawiedliwość. i tu można wejść w różne ścieżki. prostą, abstrahującą od sprawy sądowej - miłość była i on dał radę jej to udowodnić. bardziej skomplikowaną: władza, także ta francuska, która tak formalnie stawia na piedestale ideały równości, jest tak samo subiektywna, podatna na stereotypizację etc., jak każda inna. na kaprysy francuzki odpowie przyznaniem jej racji, tak jak władza polska na poszlaki (brak dowodów! samo przekroczenie granicy tego dnia to nie dowód!) w sprawie morderstwa "swojego obywatela" odpowie zamknięciem obcej w więzieniu.
A poza tym to bardzo mi się. Idealna równowaga pomiędzy powagą a dowcipem. No i jaki ładny obraz polskiego kapitalizmu pierwszej połowy lat 90.
Kudosy za pożyczenie i namówienie należą się jednakowoż Stefanowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz