Poza wszystkim związek, w jakim trwałem od kilku miesięcy, zapowiadał się jak najfortunniej, to znaczy, ona mnie kochała a ja jej ani trochę, co w dosadnej, nieczułej młodości daje poczucie uniezależnienia i przewagi, wprawdzie nieszlachetnej, lecz rozkosznej.
[s. 130]
W kilku esejach inspirowanych kilkoma książkami Rylski udowadnia czym się różni czytanie od śledzenia tekstu i czym się różni pisanie od produkowania słów.
On czyta, bo jak przeczyta to umie skojarzyć, przemyśleć, zinterpretować. Zapamiętuje i wraca po latach. Przeżywa ale i rozważa. Ja śledzę tekst, jak sobie nie zapiszę to zapomnę, a nawet jak zapiszę to moje analizy są płytkie jak kieliszki wódki w warszawskich knajpach.
On pisze, bo w jednym tekście splata wiele postaci z wielu czasów, wiele powiązań i wiele interpretacji, i nakłada to na samego siebie - dawnego i obecnego, a czyni to wszystko ani na chwilę nie przestając konstruować zgrabnej frazy. Ja produkuję słowa, przebieram w ograniczonym słowniku a najciekawsze co zdarza mi się napisać to zwykle błąd składniowy.
Rylski mnie zawstydza. Ale z drugiej strony sprawia mi przyjemność. Dobrze jest poczytać coś mądrego i ładnego od czasu do czasu. Cytaty są niereprezentatywne, no bo ciężko zacytować reprezentatywnie zbiór esejów. Więc będzie tylko jeszcze jeden ładny:
Śniadanie u Tiffany'ego budzi za sobą żal jak kobiety, które nas opuściły, bośmy spowszednieli, zbrzydli, zestarzeli się, przygnębiająco zmądrzeli. Nie jesteśmy przez to gorsi, a one lepsze, ale to one odchodzą (...).
[s. 138]
Generalnie, to jak będzie już po śniadaniu, to chciałbym umieć czytać tak jak Eustachy Rylski. Na pisanie może będzie za późno, ale czytać to bym chciał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz