Oczekiwanie potwornie męczyło, bo czas jak zwykle szwankował. Mogliby go kiedyś porządnie naprawić. Chciałem coś powiedzieć, ale czułem się tak, jakbym zapomniał wszystkich słów. W końcu się udało.
- A co tam pojutrze w szkole? - Na filmach tak się czasami zdarza, że wszyscy jednocześnie obracają głowę, żeby spojrzeć w to samo miejsce. Robią to szybko, ale wygląda tak, jakby robili powoli. No właśnie, bo szkoła to temat zabroniony, nigdy się o niej nie mówi, nawet nie wspomina, zwłaszcza na imprezach, a to, jakby nie patrzeć, była zajebiście duża impreza. Zgłupieli trochę, bo zrobiłem to bardzo perfidnie. Nie mogłem jeść grzybów, nie starczyło dla mnie, to proszę bardzo. Zaserwowałem im coś bardzo niemiłego - pamięć. Patol miał zdawkę z polskiego, a nigdzie nie było do kupienia trawy. Tylko hasz. Hasz jest cięższy i po nim Patol z odpowiedziami na polskim nie bardzo, wyszłyby za mądre, nawet dla polonistki. Musiał na żywca. Mógłbym tak wyliczać. Ludzi i przedmioty. Przez kilka sekund myśleli tylko o tym, próbowali jeszcze się śmiać, ale potem już się nie dało. Wyglądali jak zaszczuci. Zrobiło mi się ich szkoda, dlatego nie trzymałem ich długo w tym stanie.
- E tam, będzie jedzie spoko oko. Nie ma co się dupczyć, no nie? - To był jeden z tych zwrotów, które nie znaczą absolutnie nic, semantycznie doskonale puste. Ale przestali myśleć już o szkole, zapomnieli, to strasznie łatwo przychodzi.
[s. 26]
Przestałem się obrażać na Nahacza. Obrażałem się, bo był rok młodszy ode mnie i swoim pisaniem udowadniał i podkreślał mój doskonały brak zdolności twórczych. Ale teraz już się z tym moim brakiem jakby pogodziłem, więc i obrażanie się na zdolniejszych mi przeszło. Nie na wiele się autorowi ta pośmiertna rehabilitacja przyda, ale też zakładam, że niewiele by go obchodziło moje obrażanie za życia, gdyby o nim w ogóle wiedział, a że nie wiedział, to nawet lepiej, pozostałem niezauważony jak ninja, chociaż to jedno mi się udaje.
Przestałem się obrażać, wypożyczyłem sobie wszystkie cztery tytuły i już od początku nie wiem, co myśleć.
No bo z jednej strony napisane jest to rewelacyjnie. Płynnie. Stasiuk na ostatniej stronie okładki komentuje, że "rzeczywistość nabrała ochoty na wypowiedź i w tym celu wybrała sobie Nahacza", i faktycznie - słodki jezu, jak jemu się pięknie pisze! Jakby bogowie literatury mu podpowiadali kolejne wyrazy i zdania.
A z drugiej strony... to manifest pokoleniowy jest? Diagnoza społeczna? Po prostu opis bibki jakich wiele bez szczególnych szerszych ambicji? O czym nas to poucza, ja się pytam? Co ja mam z tego tekstu wyciągnąć, poza samą niezwykłą przyjemnością czytania? Bo czytam i nie widzę. Zjaraliśmy się, schlaliśmy, siedzimy, gadamy o tym, jak to sobie zwykle chlamy i jaramy. No ok, każdy tak kiedyś miał, miewał, po czym z tego wyrósł albo nie wyrósł, co się stało z wyrośniętymi każdy widzi, co się stało z niewyrośniętymi każdy wie, no i co dalej? Jednak mi brakuje sensu. Wyraźnego morału. Bo jestem zachwycony, ale trochę ten zachwyt jest na luźnym biegu.
2 komentarze:
No i znowu - mamy identyczny odbiór w tym temacie (czytałem wyłącznie "Osiem cztery").
Pierwsze kilkanaście stron przeleciałem w oczekiwaniu na coś interesującego. Z każdą kolejną odczuwałem coraz większą nudę, a mniej więcej po połowie czytałem już z mieszaniną rozdrażnienia i politowania.
Całą książkę odebrałem jako przelanie na papier totalnie młodzieńczej fascynacji właśnie odkrytymi urokami dragów - z której nic poza tym nie wynika.
W obliczu powyższego feleru nawet umiejętnie składane słowa nie są w stanie uratować całości.
Przeczytałem następną książkę i uczciwie chciałem przeczytać jeszcze kolejną. Opisy mojego umiarkowanego zachwytu i całkowitej porażki już opublikowałem.
A najgorsze jeszcze przede mną - podobno. Wszyscy znajomi, z którymi rozmawiałem o moim podejściu do Nahacza, zgodnie twierdzili, że ta czwarta, pośmiertnie wydana, to najsłabszy punkt na liście - a ja wymiękłem już przy trzeciej.
Ale zawsze zakładam, że to może być kwestia moich mikrych umiejętności analityczno-interpretacyjnych.
Prześlij komentarz