Karczak miał śmierć jak z filmu sensacyjnego, nie wystarczył nawet jeden samochód, i jestem pewny, że gdyby przeżył te koła, które go rozjeżdżały, potem chwaliłby się i mówił, że nawet jak go dwa samochody, czyli osiem kół, przejechało, to, kurwa, nic mu nie zrobiły, bo on nie z tych pedałów, co polskiemu FSO dają dupy i jeszcze dziękują potem, a na końcu grzecznie umierają, żeby się nie wydało, że w FSO pracują pedały, a największym pedałem jest prezes tej firmy na równi z konstruktorem poloneza. Bo polonez to podobno był pierwszy samochód, który wjechał w Karczaka, a potem odjechał. A jemu się nawet rzeczywiście mogło nic nie stać, lekko go mogło puknąć, tyle że był już zmęczony i strasznie mu się chciało spać, tak więc zasnął na drodze tam, gdzie się przewrócił, i spał smacznie, bo noc była ciepła, ale następne auto to był maluch i dwóch dzieciaków w środku, przejechali po nim jak po wyboju na drodze bo Karczak miał czarny płaszcz i jak zasnął tam, na drodze, przykrył się nim szczelnie i był z niego Dejwid Koperfild albo inny Czarnoksiężnik z Krainy Oz, bo zniknął całkowicie i wtopił się w asfalt. Ci chłopcy całkiem się zdziwili, że jadą sobie normalnie, muzyczka gra w tle, kobiety czekają na dyskotece, zaraz będzie taniec, kolory stroboskopu i macanie, a tu nagle wyboje akurat w tym miejscu, gdzie ich nigdy nie było, no i lekka wtopa, bo okazało się, że nie żadna dziura, żadne nierówności i fałdowania ani ruchy górotwórcze, tylko śpiący, a potem umierający albo od razu nawet nieżywy Karczak, który tak już chyba nie żył, że bardziej się nie dało. No ale skończył we śnie i może nawet nie zauważył, miał ewidentne szczęście, że śmierć przyszła do niego, jak spał.
Ja widziałem potem po twarzy, jak już leżał w pokoju i całe pomieszczenie pachniało lekko nadgnitymi owocami, tylko bez fermentu, jakby została sama ta słodkość, i on leżał na środku jak ważny pan, trzymał w ręku zapaloną gromnicę i był ubrany w lekko spłowiały garnitur i papierowe buty, akurat do trumny, a twarz miał taką, że musiał umrzeć we śnie, i na pewno śniły mu się do tego jakieś dziewczynki, które tańczą wokół niego i siadają mu na kolanach, a on wtedy może na to odpowiednio zareagować i działa mu to, co trzeba, i w ogóle jest jak w reklamie piwa. I ta jego rubasznie zadowolona twarz nijak się miała do jego żony, która chodziła zapłakana, do ludzi, którzy klęczeli wokół, bo tak naprawdę wyglądał, jakby mu jakaś anielica w tym niebie robiła najnormalniej laskę, a on był najwyraźniej połączony jeszcze z tym ciałem, ono jeszcze odbierało to, co działo się z jego duszą. No ale należy mu się i życzę mu, żeby w jego niebie było tak, że dwadzieścia anielic jest oddelegowanych tylko do tego, żeby zabawiać Karczaka w sposób ziemski, z pięć, żeby mu nalewać wino, i ze dwie, żeby tańczyły przed nim nago taniec brzucha. Ale potem zamknęli jego trumnę, żeby nie było widać, co chodziło mu po głowie, jak spał naprzeciwko ośrodka zdrowia, jaki był szczęśliwy, i może nawet ten moment śmierci zbiegł się z innym momentem w jego śnie, równie wybuchowym.
[s. 78-80]
Drugi Nahacz wszedł mi znacznie lepiej niż
pierwszy - bo i napisany jest zgrabnie, i, w odróżnieniu od pierwszego, udało mi się odnaleźć w nim trochę treści.
Napisany jest zgrabnie, choć już nie tak zgrabnie jak pierwszy. Tak jakby język nieco nie utrzymał konceptu. Nahacz jest (był; żeby nie było, że pomijam szczegół biograficzny, ale lepiej mi się komentuje w czasie teraźniejszym, więc przy nim zostanę) dobry w produkowaniu mowy pijackiej, strumienia świadomości, swobodnego ciągu skojarzeń i dygresji, opakowanego w przepiękne fajerwerki stylistyczne.
Osiem cztery udowodniła, że taka mowa "sama mu się pisze", tyle tylko, że to jest jednak mowa pijackiej inteligencji.
Nie wiem jak to ująć, bo do tradycyjnego rozumienia słowa
inteligencja pozostaje tu spory dystans, ale mimo wszystko: Nahacz piszący
Osiem cztery to gość obyty kulturowo, z pewnym bagażem przeczytanych książek, obejrzanych filmów, z wykształceniem średnim, który jakoś w czasie tworzenia tego tekstu zaczął studia humanistyczne na UW. I narrator w
Osiem cztery to postać z tego samego kręgu kulturowego - nawet jeśli chleje i ćpa gdzieś po krzakach, to jego pijackie dyskusje pozostają na innym poziomie językowym i tematycznym niż pijackie dyskusje, które można usłyszeć pod gieesem we wsi w powiecie grójeckim.
Tymczasem Bombel (jak się można domyślać, główny bohater i narrator
Bombla) to raczej ten drugi typ postaci, i kiedy przemawia pijackim językiem konstruowanym przez Nahacza, czuć w nim delikatną nieautentyczność.
No dobra, ale ten niewielki zgrzyt wpływający na przyjemność obcowania z tekstem nie zmienia faktu, że w drugiej książce dostałem w końcu bohatera, który
jest. Który mówi i znaczy.
Bombel samym swoim istnieniem, nawet nie tym, co mówi, nie tymi historiami o swojej wsi, znajomych, sąsiadach, turystach, wycieczkach do miasta, ale samym sobą stanowi smutną diagnozę polskiej wsi - tej ostatniej, najbardziej zapomnianej kategorii wsi, na którą można czasami zabłądzić, jak się bardzo zjedzie w bok ze szlaków turystycznych. Tej wsi, na której może jeden gospodarz jeszcze pracuje, jeszcze jakoś mu się chce i opłaca zbierać jabłka i wozić do skupu, a pozostali juz tylko egzystują, z rozpędu wstają codziennie rano, jedzą, chociaż głównie to już tylko piją, od czasu do czasu się rozmnożą, z kimś porozmawiają, idą spać. Tej wsi, która pojawia się gdzieś w tle
Wesela Smarzowskiego czy ostatniej powieści Tokarczuk, a której tutaj oddany został główny głos.
Nie jest do głos dla mnie nowy, nie jest szczególnie odkrywczy, więc i mój zachwyt
Bomblem na poziomie opowieści jest umiarkowany, ale dobrze, że po rozczarowującej w tym temacie
Osiem cztery jakiś głos się w ogóle pojawił.
Osoby bardziej wprawione w interpretacjach mogą sobie dobudować piętro drugie w dwojaki sposób: po pierwsze zauważając fakt, że ta wieś, w osobie Bombla, mówi, ale nikt jej nie słucha, mimo nadziei i próśb na przystanku nikt się nie pojawia; po drugie rozważając na ile
Bombel jest krytyczny wobec tego funkcjonowania wsi na granicy rozkładu, a na ile stanowi sentymentalną pochwałę pewnego ginącego rodzaju ludowej mądrości. Ale to jesli komuś się chce. Ja się nie poczułem wystarczająco zainspirowany. A może po prostu jestem zbyt leniwy, opcjonalnie zbyt ograniczony intelektualnie.