1. Sama organizacja to całkiem wesoła sprawa. Zakładam, że w Gardzienicach pewna partyzantka organizacyjna jest nieunikniona, a nawet jest bardzo na miejscu; myślę, że gdybym pojechał do Gardzienic, nastawiałbym się właśnie na niewygody, opóźnienia, lekki chaos - wszystko to, co tworzy specyficzny klimat przygody. Ale nie pojechałem do Gardzienic - Gardzienice przyjechały do Warszawy. Gardzienice weszły w kostium "normalnego" teatru i pokazały, że im w tym kostiumie bardzo, bardzo niewygodnie. Szacowny pan Dyrektor i Reżyser, który tłumaczy, że:
a) na spektakl się nie rozbieramy z kurtek, bo sala nieogrzewana i jeszcze w budowie;
b) nie spodziewał się tylu osób, zresztą mówił, żeby nie przychodzić, a jednak ludzie przyszli (WTF?);
c) część osób zapłaciła za bilety, a część ma zaproszenia, a miejsc siedzących może nie wystarczyć dla wszystkich, więc najpierw zaprosi Państwa z biletami, a potem z zaproszeniami, no i może wszyscy się zmieszczą, a może nie,
i który ponadto:
d) osobiście rozsadza widzów w prowizorycznie zmontowanej sali teatralnej, aby się wszyscy zmieścili;
e) apeluje do siedzącej młodzieży, aby ustąpiła miejsca na widowni osobom starszym, jak to nakazuje dobry obyczaj -
jest groteskowy. Policzenie miejsc na widowni nie jest skomplikowane. Dystrybucja biletów w systemie: ilość rozdanych zaproszeń plus ilość sprzedanych biletów NIE przekracza łącznej liczby miejsc nie jest operacją logistycznie skomplikowaną. Generalnie wszystko skończyło się dobrze: chyba każdy mial gdzie siedzieć, niektórzy siedzieli w emocjonującej, kilkudziesięciocentymetrowej odległości od aktorów, było OK. Ale ten stan OK został okupiony półgodzinnym opóźnieniem związanym z ręcznym rozsadzaniem widzów. I przy okazji - jako przedstawiciel kulturalnej młodzieży, gdyby zaistniała taka konieczność, na pewno bym ustąpił miejsca na widowni osobie starszej. Ale jako - nawet bardzo młody - posiadacz biletu za kilkadziesiąt złotych, na pewno bym się na to ostro wkurwił.
2. Metamorfozy według Apulejusza to dla mnie spektakl niezrozumiały. Dostrzegłem myśl przewodnią: napięcie między dwoma rodzajami miłości - fizyczną, dionizyjską, i duchową, apollińską, reprezentowaną przez jej - powiedzmy - spadkobiercę, Chrystusa. Poza tym był tam śpiew, taniec, dużo ruchu, dużo scenicznego drobiazgu, jednoczesna gra wielu aktorów, w wielu miejscach sceny, w jednym dzieje się coś, co nazwać by można głównym elementem akcji, ale w kilku innych też trwa ruch, zachodzi zmiana - i z tej mnogości jakoś nie mogłem wyłowić wiele sensu. Nigdy nie aspirowałem do roli znawcy teatru; pewnie czegoś nie zauważyłem, pewnie mi coś umknęło. Ale wyszedłem z tego spektaklu z takim poczuciem, że to było bardzo ładne, bardzo energiczne wiele hałasu o nic.
3. Intermedium, czyli wystawa fotografii, animacji oraz mini-recital Karoliny Cichej. Wystawa fotografii jak wystawa fotografii, oczywiście miło popatrzeć na zdjęcia z wielu spektakli z 30 lat Gardzienic, ale. Ja raczej stałem jak idiota sakramencki tuz przed sceną i wpatrywałem się w dokonania harfistki. Nazwiska nie pamiętam, ale grę owszem. Fascynująco uspokajająca.
Później Karolina Cicha wykonała 3 piosenki, 2 znane z płyty Gajcy, jedną, której nie znałem. Śpiewa rewelacyjnie, gra rewelacyjnie, jest piękna i urzekająco łagodna. Oczywiście się zakochałem.
4. Ifigenia w A. (według Eurypidesa) z orkiestrą Fresco Sonare; dla tej godziny oglądania warto było się tam pojawić, wysiedzieć w chłodnej i niewygodnej sali i nawet przemęczyć się przez wcześniejszy spektakl. Taka energia, jaka popłyneła ze sceny, to jest moc, jaką rzadko spotykam nawet na koncertach. Sama opowiedziana historia jest prosta, zresztą historia Ifigenii jest raczej znana, tu na potrzeby spektaklu nieco jeszcze uproszczona; na pierwszy plan wyszedł, moim zdaniem, dramat Klitajmestry. A może tylko ja zwróciłem na niego największą uwagę? Dramat matki, która nie rozumie tego, co się własnie dzieje z jej rodziną. Nie może zrozumieć - bo taka jest jej pozycja jako kobiety, że nie ma wiedzy niezbędnej do rozumienia, ale musi zrozumieć, bo bez zrozumienia nie ocali nawet tego, co po śmierci jednej z córek mogłoby jeszcze rodziną pozostać.
A sam dramat Ifigenii - bardzo pomysłowo oddany dzięki odegraniu go przez dwie aktorki.
No i tyle. Zanim tam poszedłem, Bartek, który Gardzienice widział już kilka razy, przekonywał mnie, że ekscytacji nie będzie. Przez pierwsze półtorej godziny tego wieczoru byłem gotów przyznać mu rację - ale Ifigenia w A. całkowicie to zmieniła. Moc, żelazo nie klęka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz