wtorek, 31 grudnia 2013
Simple pleasures
Skleroza to w sumie przyjemna sprawa. Przeczytałem raz jeszcze Esther Chwina. Bo zapomniałem kompletnie, że już raz czytałem. Podobało mi się w 2009, nadal mi się podoba.
Jerzy Pilch: Wiele demonów
Oddycham z ulgą. Jednak nie cały Pilch stracony. Po kilku dramatycznie słabych pozycjach wrócił w pięknym stylu.
Może odrobinę słychać w jego słynnej, kunsztownej frazie zmęczenie (w sensie ścisłym czy ściśle powtarzane co kilka stron), ale nadal jest to najwyższy poziom językowej sprawności.
Przede wszystkim jednak na uwagę zasługuje tematyka. Powiedzieć, że ta książka jest o śmierci, to w zasadzie jakby nic nie powiedzieć; oczywista oczywistość. Ale mam wrażenie, że pod wszystkim facecjami, żartami i anegdotami - to jest opowieść na poważnie. że Pilch pisze o śmierci serio. O uciekaniu przed nią i o pogodzeniu się wreszcie.
Może być tak, jak z Panem Tadeuszem - że do tego tekstu trzeba dorosnąć. Może być tak, że trzeba będzie do niego wrócić kiedyś.
Może odrobinę słychać w jego słynnej, kunsztownej frazie zmęczenie (w sensie ścisłym czy ściśle powtarzane co kilka stron), ale nadal jest to najwyższy poziom językowej sprawności.
Przede wszystkim jednak na uwagę zasługuje tematyka. Powiedzieć, że ta książka jest o śmierci, to w zasadzie jakby nic nie powiedzieć; oczywista oczywistość. Ale mam wrażenie, że pod wszystkim facecjami, żartami i anegdotami - to jest opowieść na poważnie. że Pilch pisze o śmierci serio. O uciekaniu przed nią i o pogodzeniu się wreszcie.
Może być tak, jak z Panem Tadeuszem - że do tego tekstu trzeba dorosnąć. Może być tak, że trzeba będzie do niego wrócić kiedyś.
Peter Jackson: The Hobbit: The Desolation of Smaug
Po pierwszej części narzekałem na dłużyzny, po drugiej narzekam na zbyt wiele akcji. Byliśmy na wersji 2D, a reżyser chyba postanowił dopakować scenariusz kilkoma jeszcze scenami pisanymi na potrzeby 3D. Nie jest od tego dramatycznie źle, ale... podtrzymuję moją opinię sprzed roku - trzy filmy dwugodzinne wszystkich by zadowoliły; trzy trzygodzinne to za wiele.
Poza tym nie mam uwag. Nie jestem przywiązany do książkowego oryginału, więc nie wyrzekam na odstępstwa. Ładnie to wszystko zostało namalowane. Ekscytuje i wciąga jak doskonała bajka.
No właśnie. Dobrze zrobiona dobra bajka.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1170358/combined
Poza tym nie mam uwag. Nie jestem przywiązany do książkowego oryginału, więc nie wyrzekam na odstępstwa. Ładnie to wszystko zostało namalowane. Ekscytuje i wciąga jak doskonała bajka.
No właśnie. Dobrze zrobiona dobra bajka.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1170358/combined
środa, 25 grudnia 2013
Quentin Dupieux: Wrong Cops
Poprzednio nie było źle, ale teraz naprawdę jest. Cytując z klasyki amerykańskiej kinematografii:
Rozumiem, że zgromadzenie w obsadzie paru znanych postaci odbyło się właśnie w ten sposób - ktoś komuś wisiał przysługę. Ale ten film jest od góry do dołu tak zły, tak bezlitośnie, obnażająco zły, że nie sposób o nim mówić spokojnie. To już nie są zmuszające do namysłu absurdy. To jest po prostu żenująca głupota. Jeden czy dwa dobre żarty nie ratują sytuacji.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2166616/?ref_=nv_sr_1
MATT DAMON Shove it, Bounce boy, and just remember who talked who into this shit. I mean, talking me into Dogma is one thing...
BEN AFFLECK Hey, I'm sorry if I dragged you away from whatever gay serial killers who like to ride horses while they play golf touchy-feely picture you're doing this week...
MATT DAMON I take it you haven't seen Forces of Nature?
BEN AFFLECK You're like a child! What do I keep telling you? You gotta do the safe picture, then you do the art picture... and sometimes you gotta do the payback picture because your friend says you owe him. [both look at the audience] And then sometimes you gotta go back to the well.
[Jay and Silent Bob Strike Back]
Rozumiem, że zgromadzenie w obsadzie paru znanych postaci odbyło się właśnie w ten sposób - ktoś komuś wisiał przysługę. Ale ten film jest od góry do dołu tak zły, tak bezlitośnie, obnażająco zły, że nie sposób o nim mówić spokojnie. To już nie są zmuszające do namysłu absurdy. To jest po prostu żenująca głupota. Jeden czy dwa dobre żarty nie ratują sytuacji.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2166616/?ref_=nv_sr_1
wtorek, 24 grudnia 2013
Rama Burshtein: Fill the Void
Karolina narzekała na zakończenie i w pierwszym odruchu ja też się skrzywiłem, ale po dniu namysłu jednak cofam. Może jest nieco zbyt dosłowne, ale w zasadzie puentuje całość dość celnie i - chyba - jest jedynym odautorskim (odreżyserskim) komentarzem do opowiedzianej historii.
Całość jest dość neutralna. Absolutnie - jak dla mnie - egzotyczne chasydzkie obyczaje nie są oceniane. Film nie stara się postawić przy nich jakiegokolwiek znaku wartościującego, nie jest nawet zrobiony w taki sposób, który miałby widza do tego zachęcić.
I to ostatnie ujęcie dopiero pokazuje, że za ustalonym uporządkowanym i ułożonym w szereg rytuałów życiem stoją prawdziwi ludzie. Którzy, kiedy już rytuały zostaną wypełnione, kiedy już każdy odegra powierzoną mu rolę, zostają z konsekwencjami sam na sam. I nagle - muszą sobie radzić. W sytuacjach, które nie zostały opisane w żadnej księdze. Na które nie poradzi najmądrzejszy rabin (nawet taki, który doskonale doradzi w sprawie kuchenki).
Można by zaryzykować, że cała - też poruszająca i niebanalna - historia jest tu tylko pretekstem do tego, żeby w ostatnich sekundach postawić znak zapytania.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2219514/
Całość jest dość neutralna. Absolutnie - jak dla mnie - egzotyczne chasydzkie obyczaje nie są oceniane. Film nie stara się postawić przy nich jakiegokolwiek znaku wartościującego, nie jest nawet zrobiony w taki sposób, który miałby widza do tego zachęcić.
I to ostatnie ujęcie dopiero pokazuje, że za ustalonym uporządkowanym i ułożonym w szereg rytuałów życiem stoją prawdziwi ludzie. Którzy, kiedy już rytuały zostaną wypełnione, kiedy już każdy odegra powierzoną mu rolę, zostają z konsekwencjami sam na sam. I nagle - muszą sobie radzić. W sytuacjach, które nie zostały opisane w żadnej księdze. Na które nie poradzi najmądrzejszy rabin (nawet taki, który doskonale doradzi w sprawie kuchenki).
Można by zaryzykować, że cała - też poruszająca i niebanalna - historia jest tu tylko pretekstem do tego, żeby w ostatnich sekundach postawić znak zapytania.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2219514/
niedziela, 22 grudnia 2013
Houellebecq, Michel: Mapa i terytorium
Zacząłem o 9 rano, skończyłem o 21 - 12 godzin z przerwami na pierdoły, jedzenie, internet, drzemkę. Pochłania.
Mam wrażenie, że ta książka, tak na ogólnym planie, jest rozwinięciem Cząstek elementarnych. Tylko że tam jeszcze komuś chciało się próbować. A tutaj już nawet tego nie ma. Jest jałowy bieg. Ludzie jadą siłą rozpędu, ludzkość jedzie na jałowym biegu. Nie ma ludzi - kończą się.
To, co w niej najbardziej wciąga, to chyba właśnie ogrom tej pustki. Nie ma w niej bohatera pełnego. Entuzjastycznego. Przeżywającego swoje emocje. Chcącego zaryzykować wygodę na rzecz jakiegokolwiek uniesienia. Jeśli nawet jest szczęście czy spełnienie, to głównie dzięki spokojowi, stabilizacji i wygodzie. Dzięki chodzeniu utartymi ścieżkami. W Platformie były przynajmniej wyjątki. W Mapie... już nie ma.
Nie ma też widoków na pozytywną zmianę. Polecam uwadze fragment o miasteczku Beauvais.
Ale, poza wszystkim, to jest to książka bardzo ładnie napisana. Elegancko. Rozbudowanym stylem powieściowym. Bez pośpiechu. Może też dzięki temu spokojowi narracyjnemu, kiedy dochodzi się do ostatniego zdania, można, wbrew odczuciom z całej lektury, odnieść wrażenie, że nakreślona w zamknięciu perspektywa nie jest w sumie taka zła.
PS: I tylko nie jestem pewien, czy dysk twardy o pojemności dwóch teraoktetów (s. 376) to lenistwo tłumacza, czy celowy zabieg.
I ostatecznie mój grzejnik przeżył Houellebecqa, pomyślał Jed, zerkając na urządzenie, które przywitało go ponurym pomrukiem, niczym rozzłoszczone zwierzę.
A on sam przeżył swojego ojca, miał okazję skonstatować kilka dni później. Był już siedemnasty grudnia, tydzień do świąt, a nie miał od staruszka żadnych wieści, postanowił więc zadzwonić do dyrektorki domu opieki. Poinformowała go, że tydzień wcześniej jego ojciec wyjechał do Zurychu, nie podając dokładnej daty powrotu. W jej głosie nie było słychać szczególnego niepokoju i Jed nagle zdał sobie sprawę, że Zurych to nie tylko siedziba stowarzyszenia dokonującego eutanazji na starych ludziach, ale także miejsce zamieszkania ludzi bogatych, nawet bardzo bogatych, należących do najbogatszych ludzi na świecie. Zapewne wielu pensjonariuszy domu opieki miało rodzinę lub znajomych w Zurychu, więc podróż któregokolwiek z nich do Zurychu mogła w jej oczach wyglądać zupełnie normalnie. Ze smutkiem odłożył słuchawkę i zarezerwował w Swiss Airlines bilet na następny dzień.
Czekając w sali odlotów lotniska Roissy 2, przestronnej, ponurej, również budzącej letalne myśli, zastanowił się nagle, po co właściwie leci do Zurychu. Należało sądzić, że jego ojciec od kilku już dni nie żyje, a jego prochy zapewne unoszą się na wodach Jeziora Zuryskiego.W internecie znalazł informację, że przeciw Dignitas (tak brzmiała nazwa organizacji oferującej eutanazję) została złożona skarga ze strony lokalnego stowarzyszenia ekologów. Nie z powodu jej działalności; ekolodzy cieszyli się z istnienia Dignitas, nawet deklarowali swą p e ł n ą s o l i d a r n o ś ć z j e j s p r a w ą, ale ilość ludzkich prochów i kości, jaka lądowała w wodach jeziora, była ich zdaniem nadmierna, sprzyjała rozmnażaniu się karpia brazylijskiego, który ostatnio pojawił się w Europie, stanowiąc zagrożenie dla golca zwyczajnego i innych miejscowych gatunków ryb.
[s. 328-329]
Mam wrażenie, że ta książka, tak na ogólnym planie, jest rozwinięciem Cząstek elementarnych. Tylko że tam jeszcze komuś chciało się próbować. A tutaj już nawet tego nie ma. Jest jałowy bieg. Ludzie jadą siłą rozpędu, ludzkość jedzie na jałowym biegu. Nie ma ludzi - kończą się.
To, co w niej najbardziej wciąga, to chyba właśnie ogrom tej pustki. Nie ma w niej bohatera pełnego. Entuzjastycznego. Przeżywającego swoje emocje. Chcącego zaryzykować wygodę na rzecz jakiegokolwiek uniesienia. Jeśli nawet jest szczęście czy spełnienie, to głównie dzięki spokojowi, stabilizacji i wygodzie. Dzięki chodzeniu utartymi ścieżkami. W Platformie były przynajmniej wyjątki. W Mapie... już nie ma.
Nie ma też widoków na pozytywną zmianę. Polecam uwadze fragment o miasteczku Beauvais.
Ale, poza wszystkim, to jest to książka bardzo ładnie napisana. Elegancko. Rozbudowanym stylem powieściowym. Bez pośpiechu. Może też dzięki temu spokojowi narracyjnemu, kiedy dochodzi się do ostatniego zdania, można, wbrew odczuciom z całej lektury, odnieść wrażenie, że nakreślona w zamknięciu perspektywa nie jest w sumie taka zła.
PS: I tylko nie jestem pewien, czy dysk twardy o pojemności dwóch teraoktetów (s. 376) to lenistwo tłumacza, czy celowy zabieg.
wtorek, 17 grudnia 2013
Bille August: Night Train to Lisbon
Jaki ładny film. Nie mam pojęcia, jak dali radę znaleźć w 2013 roku Lizbonę taką czystą i taką pustą, chyba myli specjalnie na potrzeby filmu. Ale niezależnie - domyli i tak zrobili, że jest piękna.
I sama historia też ładna. Nawet się wzruszyłem. Nieco.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1654523/
I sama historia też ładna. Nawet się wzruszyłem. Nieco.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1654523/
niedziela, 3 listopada 2013
Rocha, Luís Miguel: Ostatni Papież
Po przeprowadzce zmieniła mi się też najbliższa biblioteka publiczna. W tej nowej nie jest źle, ale akurat półka z literaturą portugalską, do której zabłądziłem przy okazji ostatniej wizyty, jest dość krotka. Saramago, Saramago, Saramago i jeden Rocha. Nie znałem, po okładce wywnioskowałem, że to jakiś współczesny kryminał. No dobra, jazda.
Albo p. Rocha strasznie drętwo pisze, albo go strasznie drętwo pani Maria Filipowicz-Rudek przetłumaczyła. "Słyszę dialogi i w nogi":
Ale ogólnie nie jest źle. Na pewnie nie gorzej niż w polskich odpowiednikach tego typu czytadeł tramwajowo-pociągowych. Literacko nie jest też dużo gorzej niż w Kodzie Leonarda da Vinci Browna. Tyle tylko, że Brown to rok 2004, a Rocha swój pomysł na masoński spisek oplatający świat zaprezentował w 2006. Zabawnie.
Albo p. Rocha strasznie drętwo pisze, albo go strasznie drętwo pani Maria Filipowicz-Rudek przetłumaczyła. "Słyszę dialogi i w nogi":
Kiedy Rafael wyłania się z łazienki w ręczniku na biodrach, Sarah nie ma w pokoju. Dziewczyna zjawia się w momencie, kiedy mężczyzna wkłada spodnie.
- Gdzie byłaś? - pyta, nie przestając się ubierać i ignorując jej lekko zakłopotaną minę.
- W recepcji.
- Po co?
- Czy muszę ci się ze wszystkiego spowiadać?
- Nie, ale jeśli nie wiem, gdzie jesteś, nie mogę cię chronić.
[s. 202]
Ale ogólnie nie jest źle. Na pewnie nie gorzej niż w polskich odpowiednikach tego typu czytadeł tramwajowo-pociągowych. Literacko nie jest też dużo gorzej niż w Kodzie Leonarda da Vinci Browna. Tyle tylko, że Brown to rok 2004, a Rocha swój pomysł na masoński spisek oplatający świat zaprezentował w 2006. Zabawnie.
poniedziałek, 28 października 2013
Pawlikowski, Paweł: Ida
Tego, jak ładny jest ten film, nie da się w żaden sposób opowiedzieć. Trzeba obejrzeć, żeby zachwycić się kompozycją każdego kadru. Ascetycznością środków przekazu. A jednocześnie nie sposób nie docenić bogactwa scenografii - znalezienie prawdziwej Polski z roku 1962, tak, żeby móc w niej nakręcić długie, niepoobcinane do granic możliwości, ale pełne, odpowiednio skomponowane sceny, to jest jednak nie lada wysiłek.
Zachwyca wszystko. Warstwa wizualna. Muzyka. Oszczędność dialogów, których i tak zostaje wystarczająco wiele, żeby zmusić do myślenia.
I najlepsze. W zasadzie nie ma tam bohatera, o którym nie warto chwilę pomyśleć.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2718492/?ref_=fn_al_tt_1
Zachwyca wszystko. Warstwa wizualna. Muzyka. Oszczędność dialogów, których i tak zostaje wystarczająco wiele, żeby zmusić do myślenia.
I najlepsze. W zasadzie nie ma tam bohatera, o którym nie warto chwilę pomyśleć.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2718492/?ref_=fn_al_tt_1
niedziela, 20 października 2013
Eco, Umberto: Wahadło Foucaulta
Tylko cytaty. Przez półtora roku nie napisałem komentarza i już nie napiszę. Nic nie pamiętam, przepadło, stracone.
Po dwóch latach obcowania z humanistami, którzy recytowali formuły mające skłonić naturę do czynienia tego, czego czynić nie chciała, dotarły do mnie wiadomości z Włoch. Moi dawni towarzysze, a przynajmniej niektórzy z nich, strzelali w kark każdemu, kto się z nimi nie zgadzał, by zachęcić w ten sposób ludzi do robienia rzeczy, których nie mieli ochoty robić.
Nie mogłem tego pojąć. Uznałem, że należę teraz do Trzeciego Świata, i postanowiłem pojechać do Bahii. Ruszyłem z historią kultury renesansowej pod pachą oraz z książką o różokrzyżowcach, która dotychczas stała nierozcięta na półce.
[s. 189]
Parę wieczorów spędziłem w knajpach w dzielnicy Schwabing - w tych ogromnych kryptach, gdzie muzykują starsi wąsaci panowie w skórzanych krótkich spodenkach, a pochylone nad litrowymi kuflami piwa rzędy zakochanych ślą sobie uśmiechy przez gęste opary wzbijające się znad dań z wieprzowiny [...].
[s. 326]
Škvorecký, Josef: Batalion czołgów
Drugie spotkanie z Josefem Škvoreckým i drugi absolutny hit.
Tym razem znacznie lżej - w sumie po prostu na wesoło, taką nawet wesołością Szwejkową. Nie zapominając o tym, że szwejkowość jest pewną postawą, fasadą, która ma umożliwić poradzenie sobie z uwierającą rzeczywistością, przy tej książce po prostu nie da się nie rechotać ze śmiechu. No i jednocześnie jak ładnym językiem jest to napisane. Poetycką wręcz frazą. Sama radość, takie słowa na niedzielę.
W głośnikach rozległa się komenda: - Dywizja, baaaczność! - żołnierze znieruchomieli, usłyszeli dudniący głos generała: - Plutonowy Oczko! - brzmiący jak dźwięk trąb na Sądzie Ostatecznym, potem w kontraście do niego słabiutki głosik Oczki: - Ta jes! - i znów ogłuszająca komenda: Do mnie marsz!
Plutonowy Oczko wyruszył po swoją sławę niezbyt przepisowym krokiem. Wdrapał się na trybunę i jako tako zameldował się generałowi. Ten wyjął z czarnego etui pozłacaną odznakę i przypiął ją Oczce do piersi. - Towarzyszu plutonowy - dudnił przy tym w megafonach jego głos - z upoważnienia towarzysza ministra obrony narodowej, generała armii, doktora Aleksieja Czepiczki, mianuję was mistrzem w kierowaniu czołgiem!
Po chwili w głośnikach coś zabełkotało, co zapewne miało być regulaminowym: - Ku chwale ojczyzny! - i co mógł wypowiedzieć jedynie plutonowy Oczko. W tym momencie generał się zagalopował: wzruszony widokiem piegowatej, chłopskiej twarzy przed sobą, przypomniał sobie inne takie twarze, które go otaczały w czasie wojny w czołgu i w koszarach (tak różne od twarzy, które dziś otaczają go w ministerstwie) i popełnił fatalny w skutkach błąd. Czerwone, niedźwiedzie łapska Oczki dawały gwarancje prawdziwego, a nie tylko udawanego mistrzostwa, więc wzruszony frontowiec spytał go uprzejmie:
- Jak tam, towarzyszu plutonowy? Jak to zrobiliście, że tak dobrze nauczyliście się kierować czołgiem?
Jego słowa wyraźnie odtwarzały megafony. Chwilę potem nie mniej wyraźnie wzmocniły głos plutonowego Oczki:
- Kurwa, towarzyszu generale, ja jestem, kurwa, w cywilu normalnie kierowca, kurwa, jednego alfonsa.
Wśród stojących z tyłu oficerów nogi ugięły się pod dowódcą Siódmego Batalion Czołgów kapitanem Vaclavem Matką i musiał go podtrzymać jego zastępca ds. politycznych. A ptaki na niebie wreszcie podjęły decyzję. Bez rozkazu ustawiły się w klucz i w regularnej formacji skierowały na południe, do bardziej gościnnych krajów, w których na razie wciąż jeszcze rządził wróg klasowy.
[s. 242-243]
Tym razem znacznie lżej - w sumie po prostu na wesoło, taką nawet wesołością Szwejkową. Nie zapominając o tym, że szwejkowość jest pewną postawą, fasadą, która ma umożliwić poradzenie sobie z uwierającą rzeczywistością, przy tej książce po prostu nie da się nie rechotać ze śmiechu. No i jednocześnie jak ładnym językiem jest to napisane. Poetycką wręcz frazą. Sama radość, takie słowa na niedzielę.
Rodzina Brueghlów
Z pewnym opóźnieniem* odnotowuję swoją obecność na wystawie Rodzina Brueghlów - arcydzieła malarstwa flamandzkiego we wrocławskim Pałacu Królewskim.
O wystawie tutaj, zresztą była szeroko komentowana w mediach, więc wszyscy wiedzą co i jak.
O moich wrażeniach artystycznych krótko: no, fajnie. Ja lubię flamandzkie, choć w sumie nie wiem czemu. Może ze względu na żywe kolory, może na prostotę, na czystość przekazu. Może z uwagi na życiową tematykę. Może to kwestia tego, że do prostego chłopaka ze wsi przemawiają proste rzeczy. Jak widzę Pochlebców Pietera Brueghla Młodszego, to wiem o co chodzi.
O wrażeniach organizacyjnych nieco więcej. Po pierwsze - wystawa rozczarowująco skromna. Może to kwestia wąskiego tematu, ale miałem wrażenie, że wszystkiego do obejrzenia jest niewiele. Po drugie - słaba oprawa multimedialna. O ile się nie mylę, towarzyszył jej jeden (!) telewizor, na którym były pokazywane wyłącznie wybrane obrazy z powiększeniem na wybrane fragmenty. Nie pamiętam, czy z komentarzem audio na słuchawki czy bez. Po trzecie - kiepska organizacja. Klaustrofobiczne salki wystawowe z marnym oświetleniem, mikroskopijne podpisy pod obrazami, część w ogóle nie doświetlona. Nawet jak widać obraz, to trudno się dowiedzieć, co to za jeden. No i wreszcie cena - 40 złotych za bilet (uświadommy sobie - 10 EUR) za wstęp na niewielką, niezbyt imponującą i niezbyt przekrojową wystawę, bez opracowania multimedialnego i bez imponującej organizacji? OK, nie jestem koneserem sztuki, ale zwykle jak bywam w miastach Europy, to staram się odwiedzić jakąś galerię czy muzeum. Zwykle za 10 EUR dostaję więcej.
* bo wystawa skończyła się 5.10.
O wystawie tutaj, zresztą była szeroko komentowana w mediach, więc wszyscy wiedzą co i jak.
O moich wrażeniach artystycznych krótko: no, fajnie. Ja lubię flamandzkie, choć w sumie nie wiem czemu. Może ze względu na żywe kolory, może na prostotę, na czystość przekazu. Może z uwagi na życiową tematykę. Może to kwestia tego, że do prostego chłopaka ze wsi przemawiają proste rzeczy. Jak widzę Pochlebców Pietera Brueghla Młodszego, to wiem o co chodzi.
O wrażeniach organizacyjnych nieco więcej. Po pierwsze - wystawa rozczarowująco skromna. Może to kwestia wąskiego tematu, ale miałem wrażenie, że wszystkiego do obejrzenia jest niewiele. Po drugie - słaba oprawa multimedialna. O ile się nie mylę, towarzyszył jej jeden (!) telewizor, na którym były pokazywane wyłącznie wybrane obrazy z powiększeniem na wybrane fragmenty. Nie pamiętam, czy z komentarzem audio na słuchawki czy bez. Po trzecie - kiepska organizacja. Klaustrofobiczne salki wystawowe z marnym oświetleniem, mikroskopijne podpisy pod obrazami, część w ogóle nie doświetlona. Nawet jak widać obraz, to trudno się dowiedzieć, co to za jeden. No i wreszcie cena - 40 złotych za bilet (uświadommy sobie - 10 EUR) za wstęp na niewielką, niezbyt imponującą i niezbyt przekrojową wystawę, bez opracowania multimedialnego i bez imponującej organizacji? OK, nie jestem koneserem sztuki, ale zwykle jak bywam w miastach Europy, to staram się odwiedzić jakąś galerię czy muzeum. Zwykle za 10 EUR dostaję więcej.
* bo wystawa skończyła się 5.10.
Niech żyją wakacje
A, bo ja byłem na wakacjach. Tylko jakoś zapomniałem zanotować.
Byłem w Porto, które jest najcudowniejsze na świecie. I w okolicach. I w Lizbonie. Lizbona jest mniej cudowna, ale też daje radę.
Aha, i tylko lizbońska służba zdrowia jest taka bez szału. Zwłaszcza okuliści :/
Byłem w Porto, które jest najcudowniejsze na świecie. I w okolicach. I w Lizbonie. Lizbona jest mniej cudowna, ale też daje radę.
Aha, i tylko lizbońska służba zdrowia jest taka bez szału. Zwłaszcza okuliści :/
Kupa uciech
Gore Verbinsky: The Lone Ranger
Jak wycisnąć więcej z Piratów z Karaibów nie kręcąc kolejnej części Piratów z Karaibów? No właśnie. Tyle, że nie ma to ułamka świeżości oryginału. Ale i tak się kilka razy uśmiałem, no i wizualnie też daje radę. Jest również odrobinę pedagogicznie, ale jak ktoś nie jest Amerykaninem, to nie powinno go za bardzo uwierać. Za nakręcenie sceny konnej pogoni po dachach a potem po jadącym pociągu niecały rok po premierze Skyfall podwójne propsy, nawet jeśli to wyszło przypadkiem.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1210819/
Robert Schwentke: R.I.P.D.
W sumie całkiem interesujący sposób na rozegranie całkiem sztampowego tematu. Kilka sucharów, kilka całkiem zabawnych momentów, niezłe efekty wizualne, ogólnie nawet niegłupi sposób na półtoragodzinny relaks. Oczywiście nie bez ckliwych wstawek, ale w akceptowalnym wymiarze.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt0790736/
Jak wycisnąć więcej z Piratów z Karaibów nie kręcąc kolejnej części Piratów z Karaibów? No właśnie. Tyle, że nie ma to ułamka świeżości oryginału. Ale i tak się kilka razy uśmiałem, no i wizualnie też daje radę. Jest również odrobinę pedagogicznie, ale jak ktoś nie jest Amerykaninem, to nie powinno go za bardzo uwierać. Za nakręcenie sceny konnej pogoni po dachach a potem po jadącym pociągu niecały rok po premierze Skyfall podwójne propsy, nawet jeśli to wyszło przypadkiem.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1210819/
Robert Schwentke: R.I.P.D.
W sumie całkiem interesujący sposób na rozegranie całkiem sztampowego tematu. Kilka sucharów, kilka całkiem zabawnych momentów, niezłe efekty wizualne, ogólnie nawet niegłupi sposób na półtoragodzinny relaks. Oczywiście nie bez ckliwych wstawek, ale w akceptowalnym wymiarze.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt0790736/
środa, 31 lipca 2013
Glukhovsky, Dmitry: Metro 2033
Ciekawy pomysł, przeciętne wykonanie. Raz, że ta cegła jest strasznie topornie napisana, dwa, że sprawia wrażenie chaotycznej zbieraniny pomysłów w stylu jak tu zrobić, żeby wszystko wyglądało jeszcze dziwniej. I tylko zakończenie na niewątpliwy plus.
Orliński, Wojciech: Sztokholm; przewodnik śladami bohaterów Stiega Larssona
Po pierwsze - jak Orlińskiemu dobrze zrobiła zmiana wydawcy! Po lekturze Ameryka nie istnieje i Route 66 nie istnieje, które w założeniu też mogły (potencjalnie) pełnić rolę przewodników, a jednak były pozbawione czegokolwiek, co by tę rolę wspomagało (mapki!), za to pełne słabych zdjęć (sorry, WO), od razu po wzięciu tej książki do rąk widać różnicę na plus. Pascal - wszystko jasne.
Po drugie - świetny przewodnik. Byłem raz w Sztokholmie; zwiedziłem najpopularniejsze cele turystyczne, połaziłem po ulicach, napiłem się wina na przedświątecznym jarmarku, byłem dość zadowolony, ale nie zachwycony. Nie wydawało mi się, żebym miał ochotę tam wracać. Gdybym miał wybierać miasto, spośród już zwiedzonych, do którego chciałbym wrócić, Sztokholm plasowałby się na odległych pozycjach. A jednak - po lekturze WO wróciłbym i połaził znowu. Gratulacje, WO, dzięki, wiesz, nie stać mnie teraz na to!
Po trzecie - kmą, jak można ogarniać tyle na raz. Bycie ekspertem od ju es of ej nie wystarcza?
Po drugie - świetny przewodnik. Byłem raz w Sztokholmie; zwiedziłem najpopularniejsze cele turystyczne, połaziłem po ulicach, napiłem się wina na przedświątecznym jarmarku, byłem dość zadowolony, ale nie zachwycony. Nie wydawało mi się, żebym miał ochotę tam wracać. Gdybym miał wybierać miasto, spośród już zwiedzonych, do którego chciałbym wrócić, Sztokholm plasowałby się na odległych pozycjach. A jednak - po lekturze WO wróciłbym i połaził znowu. Gratulacje, WO, dzięki, wiesz, nie stać mnie teraz na to!
Po trzecie - kmą, jak można ogarniać tyle na raz. Bycie ekspertem od ju es of ej nie wystarcza?
środa, 24 lipca 2013
Pełna kultura, pusta głowa
1. Mark Rothko w MNW: nie ogarniam. Serio. Sarzyński zachęcał, a że nazwisko znałem i nawet kilka obrazów kojarzyłem, postanowiłem się zagłębić. I nie kumam nic a nic. Nie wiem, co tam jest namalowane, nie wiem po co, nie rozumiem jak to może być warte pierdyliard dolarów. Słoma z butów, kłaniam się, dobranoc.
2. Ożenek Gogola w reżyserii Iwana Wyrypajewa w Teatrze Studio: supcio! Łukasz Lewandowski jako Koczkariow mistrzowski; za pomysł, żeby gość, który kontuzjowanego Zbrojewskiego pchał po scenie na wózku, też się włączał do gry, powinni dostać jakiś puchar za zajęcie pierwszego miejsca; tylko młoda dziewczyna jako stara ciotka mi się nie kleiła. Za młoda na Heroda.
3. Bodo Kox: Dziewczyna z szafy. Trailer mnie zmylił. Kolejność scen jest pozamieniana i dlatego myślałem, że będzie zabawnie. Tak po prostu, od początku do końca zabawnie. No, nie było, na co ja z kolei nie byłem przygotowany, w efekcie się nieco wzruszyłem. Nawet. Nie wiem, czy bez wzruszenia by mi się bardziej podobało czy mniej, ale stosując nomenklaturę międzynarodową, jest nieźle. Przykładając do rodzimych standardów - znakomicie.
4. Ja, Feuerbach Tankreda Dorsta w reżyserii Jacka Burasa w teatrze Ateneum: znakomite. Niezwykle dobra rola Fronczewskiego, który dla mnie od zawsze i na zawsze będzie panem kolekcja klasyki, polecam i zapraszam, dodaje roli aktora proszącego, błagającego o szansę, niezwykłej wiarygodności. Poza nim dość ascetycznie, ale wystarczająco. W dniu 30. urodzin zostałem namówiony na chwilę zastanowienia.
2. Ożenek Gogola w reżyserii Iwana Wyrypajewa w Teatrze Studio: supcio! Łukasz Lewandowski jako Koczkariow mistrzowski; za pomysł, żeby gość, który kontuzjowanego Zbrojewskiego pchał po scenie na wózku, też się włączał do gry, powinni dostać jakiś puchar za zajęcie pierwszego miejsca; tylko młoda dziewczyna jako stara ciotka mi się nie kleiła. Za młoda na Heroda.
3. Bodo Kox: Dziewczyna z szafy. Trailer mnie zmylił. Kolejność scen jest pozamieniana i dlatego myślałem, że będzie zabawnie. Tak po prostu, od początku do końca zabawnie. No, nie było, na co ja z kolei nie byłem przygotowany, w efekcie się nieco wzruszyłem. Nawet. Nie wiem, czy bez wzruszenia by mi się bardziej podobało czy mniej, ale stosując nomenklaturę międzynarodową, jest nieźle. Przykładając do rodzimych standardów - znakomicie.
4. Ja, Feuerbach Tankreda Dorsta w reżyserii Jacka Burasa w teatrze Ateneum: znakomite. Niezwykle dobra rola Fronczewskiego, który dla mnie od zawsze i na zawsze będzie panem kolekcja klasyki, polecam i zapraszam, dodaje roli aktora proszącego, błagającego o szansę, niezwykłej wiarygodności. Poza nim dość ascetycznie, ale wystarczająco. W dniu 30. urodzin zostałem namówiony na chwilę zastanowienia.
wtorek, 23 lipca 2013
Wasielewski, Maciej: Jutro przypłynie królowa
Znakomity, poruszający temat. Bardzo ciekawe obserwacje. I tylko napisane to wszystko jakoś niezgrabnie.
Na przykład tutaj zaczynałem już nieco narzekać na - mistrzowską przecież, ale na dłuższą metę nieco męczącą - manierę reportażową Szczygła. Ale u Szczygła ta maniera jednak zawsze sprawiała wrażenie celowości. Ta powtarzalna i przewidywalna konstrukcja tekstów była po coś. Tutaj ta maniera jest odtwarzana, ale po nic. Pozostawia wrażenie chaosu i nieskładności, jakby ktoś wbrew autorowi postanowił coś w tekście przeredagować.
Co nie zmienia faktu, że warto. Dla samego tematu.
Na przykład tutaj zaczynałem już nieco narzekać na - mistrzowską przecież, ale na dłuższą metę nieco męczącą - manierę reportażową Szczygła. Ale u Szczygła ta maniera jednak zawsze sprawiała wrażenie celowości. Ta powtarzalna i przewidywalna konstrukcja tekstów była po coś. Tutaj ta maniera jest odtwarzana, ale po nic. Pozostawia wrażenie chaosu i nieskładności, jakby ktoś wbrew autorowi postanowił coś w tekście przeredagować.
Co nie zmienia faktu, że warto. Dla samego tematu.
poniedziałek, 22 lipca 2013
Okoński, Michał: Futbol jest okrutny
Imponująca pamięć do detali i imponująca umiejętność przełożenia kibicowskich emocji na język bardzo przyzwoitej literatury. Oczywiście gatunkowo raczej felietonu czy eseju a nie powieści, ale mimo wszystko, w zalewie okołopiłkarskiego literackiego gówna, źle pisanego i źle tłumaczonego, ta pozycja się wyróżnia.
Propsy dla Bako za pożyczenie.
Propsy dla Bako za pożyczenie.
Gombrowicz, Witold: Kronos
Podtytuł: wszystko, czego nie chcesz wiedzieć, o swoim ulubionym pisarzu.
Gombrowicz nie pozostawia obojętnym. Są szaleńcy, którzy od magisterki, przez doktorat, habilitację, karierę profesorską zbudowali na gombrowiczologii. Są tacy, którzy tropią wszystkie gombrowiczodetale z pasją zbieracza. Dla nich Kronos jest zapewne krynicą dóbr wszelakich. Ileż fiszek, ileż notatek na marginesach!
Ale dla całej reszty - nawet dla takich, którzy, jak ja, cenią sobie książki Gombrowicza - ta pozycja to absolutny koszmar.
Nie potrzebuję wiedzieć, gdzie, kiedy i z kim dzień po dniu Witold dupczył i gdzie mu w związku z tym wyskoczył jakiego koloru wrzód.
Zło.
Gombrowicz nie pozostawia obojętnym. Są szaleńcy, którzy od magisterki, przez doktorat, habilitację, karierę profesorską zbudowali na gombrowiczologii. Są tacy, którzy tropią wszystkie gombrowiczodetale z pasją zbieracza. Dla nich Kronos jest zapewne krynicą dóbr wszelakich. Ileż fiszek, ileż notatek na marginesach!
Ale dla całej reszty - nawet dla takich, którzy, jak ja, cenią sobie książki Gombrowicza - ta pozycja to absolutny koszmar.
Nie potrzebuję wiedzieć, gdzie, kiedy i z kim dzień po dniu Witold dupczył i gdzie mu w związku z tym wyskoczył jakiego koloru wrzód.
Zło.
niedziela, 19 maja 2013
Almodóvar, Pedro: Przelotni kochankowie
Nie wierzę, że to jest film tego samego gościa, który nakręcił Przerwane objęcia, Porozmawiaj z nią czy Kobiety na skraju... No po prostu nie ma takiej możliwości, żeby ten festiwal kretynizmu wyszedł spod tej samej ręki.
Film jest żenująco głupi, bohaterowie są co do sztuki dramatycznymi idiotami, a żarty, jakkolwiek z początku wywołują uśmiech na twarzy, już po kwadransie zaczynają nużyć powtarzalnością. Almodóvar ustawia się w awangardzie rewolucji obyczajowej, ale wychodzi mu to dość karykaturalnie i niesmacznie. I nic więcej, poza tym niesmakiem, nam nie pozostawia, choć chyba chciał przy okazji przeprowadzić jakąś analizę społeczną. No ale nie wyszło.
Słabizna.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2243389/
Film jest żenująco głupi, bohaterowie są co do sztuki dramatycznymi idiotami, a żarty, jakkolwiek z początku wywołują uśmiech na twarzy, już po kwadransie zaczynają nużyć powtarzalnością. Almodóvar ustawia się w awangardzie rewolucji obyczajowej, ale wychodzi mu to dość karykaturalnie i niesmacznie. I nic więcej, poza tym niesmakiem, nam nie pozostawia, choć chyba chciał przy okazji przeprowadzić jakąś analizę społeczną. No ale nie wyszło.
Słabizna.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2243389/
czwartek, 9 maja 2013
Kim, Jee-woon: The Last Stand
Spodziewałem się popłuczyn po gatunku, które będą trzymały się w dolnych granicach akceptowalnego minimum tylko dzięki autoironicznej grze Gubernatora oraz dobrym efektom specjalnym.
Efektów nie ma a Gubernator jest patetyczny. Trzy żarty na krzyż nie ratują sprawy.
Absolutnie nie ma po co tej kupy oglądać.
Technikalia: http://www.imdb.com/name/nm0453518/?ref_=tt_ov_dr
Efektów nie ma a Gubernator jest patetyczny. Trzy żarty na krzyż nie ratują sprawy.
Absolutnie nie ma po co tej kupy oglądać.
Technikalia: http://www.imdb.com/name/nm0453518/?ref_=tt_ov_dr
sobota, 4 maja 2013
Smarzowski, Wojciech: Drogówka
Bardzo nie chciałem iść na ten film, bo wiedziałem, że mi po nim będzie gorzej. No i dałem się namówić, no i żałuję, no i jest mi gorzej.
Raz, że mi się nie podobało, jak jest nakręcony. Nie przekonuje mnie taki typ zdjęć i taki montaż.
Dwa, że pokazuje drogówkę, jaka ewentualnie mogła być, ale kilka lat temu. No może jestem naiwny, ale nie wierzę, że w 2012-2013 roku nadal można ludzi robić na numer z nieprzestawieniem czasu na radarze.
Trzy, że cholera mnie strzela, kiedy zgrane dowcipy są w filmie odgrzewane w jakimś bezsensownym momencie tylko po to, żeby wyszło, że jest śmiesznie.
Cztery, że nie mam żadnych wątpliwości, że ten przekręt, który tam jest pokazany na najwyższym poziomie, może się dziać naprawdę.
I to mnie z kolei wkurwia, bo:
- cztery a: nic z tym nie mogę zrobić;
- cztery be: zawsze będzie ktoś wyżej, kto może załatwić stosownego kierowcę i stosowną ciężarówkę albo odpowiednik;
- cztery ce: nie wierzę, żeby jakakolwiek władza (policja, jakieś policje w policji, ce be a, ce be eś, ce be do re mi, cholera wie co, służby specjalne, politycy, whateva) byli w stanie cokolwiek z tym zrobić;
- cztery de: nie wierzę, żeby kiedykolwiek była jakakolwiek władza, która mogłaby coś z tym zrobić, ani żeby kiedykolwiek miała się taka pojawić;
- cztery e: wkurwia mnie własne wkurwienie, bo skoro nic nie mogę zrobić, to po co się wkurwiać? Skoro już osiągnąłem taki stan, że nie wierzę politykom, nie, to czy nie lepiej żyć spokojnie, bez stresu, oranżadę sobie pić i się nie stresować marnością świata i życia doczesnego, e?
Więc ostatecznie jest to całkiem dobry film, choć z technicznymi usterkami, które mnie irytują, o paskudnej wymowie, od którego - zgodnie z przewidywaniami - zrobiło mi się w życiu gorzej. No i po co było?
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2577150/
Raz, że mi się nie podobało, jak jest nakręcony. Nie przekonuje mnie taki typ zdjęć i taki montaż.
Dwa, że pokazuje drogówkę, jaka ewentualnie mogła być, ale kilka lat temu. No może jestem naiwny, ale nie wierzę, że w 2012-2013 roku nadal można ludzi robić na numer z nieprzestawieniem czasu na radarze.
Trzy, że cholera mnie strzela, kiedy zgrane dowcipy są w filmie odgrzewane w jakimś bezsensownym momencie tylko po to, żeby wyszło, że jest śmiesznie.
Cztery, że nie mam żadnych wątpliwości, że ten przekręt, który tam jest pokazany na najwyższym poziomie, może się dziać naprawdę.
I to mnie z kolei wkurwia, bo:
- cztery a: nic z tym nie mogę zrobić;
- cztery be: zawsze będzie ktoś wyżej, kto może załatwić stosownego kierowcę i stosowną ciężarówkę albo odpowiednik;
- cztery ce: nie wierzę, żeby jakakolwiek władza (policja, jakieś policje w policji, ce be a, ce be eś, ce be do re mi, cholera wie co, służby specjalne, politycy, whateva) byli w stanie cokolwiek z tym zrobić;
- cztery de: nie wierzę, żeby kiedykolwiek była jakakolwiek władza, która mogłaby coś z tym zrobić, ani żeby kiedykolwiek miała się taka pojawić;
- cztery e: wkurwia mnie własne wkurwienie, bo skoro nic nie mogę zrobić, to po co się wkurwiać? Skoro już osiągnąłem taki stan, że nie wierzę politykom, nie, to czy nie lepiej żyć spokojnie, bez stresu, oranżadę sobie pić i się nie stresować marnością świata i życia doczesnego, e?
Więc ostatecznie jest to całkiem dobry film, choć z technicznymi usterkami, które mnie irytują, o paskudnej wymowie, od którego - zgodnie z przewidywaniami - zrobiło mi się w życiu gorzej. No i po co było?
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2577150/
Jakimowski, Andrzej: Imagine
Jeśli ktoś, jak ja, odruchowo unika polskich filmów, to niech się do tego nie zraża. To nie jest polski film. Nie może być. Za dobry jest.
Raz, że historia nieskomplikowana i przekonująca tą prostotą. Dwa, że bohaterowie - no może poza główną bohaterką* - bardzo ładnie wymyśleni. Trzy, że przepiękna scenografia. Cztery, że doskonale zrobiony dźwiękowo. I pięć, że w ogólnej wymowie optymistyczny. To znaczy - chyba - bo zakończenie należy sobie wymyślić samemu. Co ja uczyniłem i wyszło mi optymistycznie. Bardzo ładnie mi wyszło. Świat jest lepszy.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1846492/
--
* Zaraz po obejrzeniu nie miałem takich wątpliwości. Dopiero później się namyśliłem, że zmiana, jaka w niej zachodzi, i dookoła której w sumie zasadza się cały film, jest nieszczególnie przekonująco pokazana; no ale skoro zaraz po obejrzeniu mnie to nie bolało, to nie ma co marudzić.
Raz, że historia nieskomplikowana i przekonująca tą prostotą. Dwa, że bohaterowie - no może poza główną bohaterką* - bardzo ładnie wymyśleni. Trzy, że przepiękna scenografia. Cztery, że doskonale zrobiony dźwiękowo. I pięć, że w ogólnej wymowie optymistyczny. To znaczy - chyba - bo zakończenie należy sobie wymyślić samemu. Co ja uczyniłem i wyszło mi optymistycznie. Bardzo ładnie mi wyszło. Świat jest lepszy.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1846492/
--
* Zaraz po obejrzeniu nie miałem takich wątpliwości. Dopiero później się namyśliłem, że zmiana, jaka w niej zachodzi, i dookoła której w sumie zasadza się cały film, jest nieszczególnie przekonująco pokazana; no ale skoro zaraz po obejrzeniu mnie to nie bolało, to nie ma co marudzić.
McQuarrie, Christopher: Jack Reacher
Polski tytuł - Jack Reacher: Jednym strzałem - w sumie dobrze się komponuje. Nieścisłości fabularne oraz wszelkie nieprawdopodobieństwa rozwiązywane są w tym filmie metodą strzałów znikąd: a to bandyci się pobiją sami między sobą, a to nagle drzemiący dziadek (!) ze strzelbą obudzi się w perfekcyjnym momencie (!!) aby uratować życie głównego bohatera perfekcyjnie celując ze snajperskiej strzelby (!!!) w ciemnościach (!!!!) do ruchomych celów (no już nie mogę więcej wstawiać wykrzykników, no litości), a to... i tak cały czas. Główny bohater jest natomiast tak super, jak James Bond i Jason Bourne w jednym.
Skoro już jesteśmy przy tym ostatnim, naprawdę lepiej po raz drugi, trzeci a nawet ósmy obejrzeć dowolnego Bourne'a zamiast tracić 2 godziny na tego tutaj herosa.
Po obejrzeniu dopiero doczytałem, że to ekranizacja jakiegoś sensacyjnego czytadła. No dobra, no mystery then.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt0790724/
Skoro już jesteśmy przy tym ostatnim, naprawdę lepiej po raz drugi, trzeci a nawet ósmy obejrzeć dowolnego Bourne'a zamiast tracić 2 godziny na tego tutaj herosa.
Po obejrzeniu dopiero doczytałem, że to ekranizacja jakiegoś sensacyjnego czytadła. No dobra, no mystery then.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt0790724/
poniedziałek, 18 lutego 2013
Raczkowski, Marek: Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki
[...]
W płetwach pływam jak rybka. Na dowolnej głębokości. Tego się nie wstydzę, ale żabki wstydzę się bardzo. Dlatego nie mogę też tańczyć. Nawet iść po ulicy trochę się wstydzę. A biec, to już w ogóle. Nie chcę być śmieszny. Mam chyba przerośnięte poczucie godności. Wstydzę się też krzyczeć. Od dzieciństwa się zastanawiam, co by się stało, gdyby mnie napadli w nocy na pustej ulicy. Czy wstydziłbym się krzyczeć "ratunku"?
Ja bym się wstydziła. Nawet czasem mi się to śni.
- Ja też bym się chyba wstydził. Bo co, jeśli z mojego zastraszonego gardła wyjdzie jakiś cienki, cichutki głosik? Do końca życia bym się z tego nie podniósł. Biegłem kiedyś do autobusu, wydawało mi się, że zdążę - w środku pełno ludzi, ale liczyłem na to, że kierowca chwilę na mnie zaczeka. Nie zaczekał. Zamknął drzwi i odjechał, a pasażerowie spokojnie zza szyby obserwowali moje wysiłki. Co zrobiłem? Pobiegłem dalej, nie zwalniając ani na chwilę! Udawałem, że nie do tego autobusu biegłem, tylko tak sobie, Traciłem czucie w nogach, ale biegłem twardo aż do momentu, kiedy miałem pewność, że ci ludzie w autobusie już mnie nie widzą, bo zniknęli gdzieś za zakrętem. Nie wiem, dlaczego taką uwagę przywiązuję do godności. Może dlatego, że nie mam nic innego. W każdym razie wszystko inne może mi zabrać komornik.
[s. 284-285]
Abstrahując od chybionej, moim zdaniem, definicji godności, to jest to dosyć ciekawy kawałek tej w sumie, niestety, nudnej książki. Marek Raczkowski - rysownik genialny, dla którego nie znajduję wystarczająco entuzjastycznych określeń, okazuje się (co było w sumie do przewidzenia) człowiekiem dość poważnym a nawet nieco smutnym.
Albo wywinął naprawdę niezły żart do spółki z panią Żakowską. You never know.
Tak czy owak, zwalczyłem w sobie pokusę, by poddać się odruchowemu rozczarowaniu (Jak to? Taki zabawny rysownik i nie napisał zabawnej książki?) i po namyśle stwierdzam, że jest to książka warta 33,90. Gdyby okazało się, że trafna jest druga interpretacja, dorzuciłbym mu nawet 16,10 do równego rachunku.
wtorek, 29 stycznia 2013
Butenko, Bohdan: Wesoła gromadka
Butenko wrócił! To znaczy - wrócił dla mnie, bo rysować nie przestał, ale wiele lat temu mi jakoś zniknął z horyzontu. Choć Gapiszona pamiętam z dzieciństwa, to później wiele lat nie tęskniłem i nie wracałem do rysunków z podpisem Butenko pinxit. Może i lepiej - z tym większą radością po latach odkryłem go w wersji dla dorosłych.
Nominalnie to nadal jest książeczka dla dzieci. Ma rysunki i wierszyki i w ogóle, ale... no cóż, Happy tree friends też nominalnie było kreskówką.
Wszystkim młodym rodzicom serdecznie polecam. Ale najpierw samodzielną lekturę. Podsuwanie dzieciom też, czemu nie, tylko może po chwili namysłu nad zamierzonymi celami dydaktycznymi i wychowawczymi :D
Nominalnie to nadal jest książeczka dla dzieci. Ma rysunki i wierszyki i w ogóle, ale... no cóż, Happy tree friends też nominalnie było kreskówką.
Wszystkim młodym rodzicom serdecznie polecam. Ale najpierw samodzielną lekturę. Podsuwanie dzieciom też, czemu nie, tylko może po chwili namysłu nad zamierzonymi celami dydaktycznymi i wychowawczymi :D
Dwa słabe filmy
Martin McDonagh: Seven Psychopats. Ależ durny ten film, słodki jeżu. No nic go nie ratuje, nawet Tom Waits. Może jeden dowcip Irlandczyka o Anglii, ale umówmy się, dla trzech sekund dobrego żartu nie warto się męczyć dwie godziny. Nie tylko do poziomu Snatch, w który chyba celował, ale nawet do wyznaczonego przez samego siebie całkiem niezłego poziomu In Bruges reżyser nie doskoczył.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1931533/
Andrew Dominik: Killing Them Softly. No więc tak. Jako moralitet jest słaby jak kompot z desek. A jako film sensacyjny w ogóle nie trzyma w napięciu, jest boleśnie przewidywalny i zwyczajnie nudny. Do tego ma dramatyczne luki fabularne i niewiarygodnych bohaterów. I nie ma nawet jednego dobrego dowcipu. Ktoś, kto mi wyjaśni, po co został tak szczegółowo rozbudowany cały prolog (5 minut na scenę zbierania gotówki podczas napadu, co można było ogarnąć w 30 sekund, bo ta strzelba, ujmując temat metaforycznie, nigdzie później nie wypala), dostaje w nagrodę medal z ziemniaka.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1764234/
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1931533/
Andrew Dominik: Killing Them Softly. No więc tak. Jako moralitet jest słaby jak kompot z desek. A jako film sensacyjny w ogóle nie trzyma w napięciu, jest boleśnie przewidywalny i zwyczajnie nudny. Do tego ma dramatyczne luki fabularne i niewiarygodnych bohaterów. I nie ma nawet jednego dobrego dowcipu. Ktoś, kto mi wyjaśni, po co został tak szczegółowo rozbudowany cały prolog (5 minut na scenę zbierania gotówki podczas napadu, co można było ogarnąć w 30 sekund, bo ta strzelba, ujmując temat metaforycznie, nigdzie później nie wypala), dostaje w nagrodę medal z ziemniaka.
Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1764234/
Subskrybuj:
Posty (Atom)